mówię

FF do "Atramentowego Serca". Elinor/Dariusz, bo zawsze czułam, że coś tam jest... nie tak.
_______________________________________________________


Mówię, że jesteś kiepskim pocieszycielem.

Bo kiedy płaczę, rzucam przedmiotami i uderzam rękami w ścianę, nie robisz nic, by mnie powstrzymać. Czekasz, aż się wykrzyczę, a kiedy już nie mam siły, kładziesz mi rękę na ramieniu. I to wszystko, a jednak przestaję płakać.
Pewnie to nie twoja zasługa; patrząc na twoje plecy, zastanawiam się, co w takiej sytuacji zrobiłby książkowy bohater.
"Rycerz na białym koniu, chciałaś powiedzieć", poprawiam się. I robi mi się smutno, więc zaczynam zbierać potłuczone szkło, kalecząc sobie palce. W końcu wzdychasz, wyjmujesz mi je z ręki i każesz się przespać.
Na dmuchanym materacu. W mojej własnej piwnicy.

Mówię, że jeszcze trochę, a uznałabym cię za tchórza.

Nie chcesz nas przenieść do Atramentowego Świata, bo się boisz. Wiem o tym. I rozumiem. Sama mam koszmary z Bastą w roli głównej, a każda myśl, że mógłby pojawić się w moim domu, napawa mnie strachem. Jednak jestem na ciebie zła, pewnie z tęsknoty za Mo, Meggie i Resą.
Ale kiedy już jesteśmy z Atramentowym Świecie, w tej cholernie pięknej książce Fenoglia, nie uciekasz przed niebezpieczeństwem. Ba, wiesz lepiej ode mnie, co zrobić, by go uniknąć, i starasz się nas przed nim bronić.
I nie wiem już, co myśleć.

Mówię, że mnie irytujesz.

Bo nigdy na mnie nie krzyczysz, nawet, gdy sobie zasłużę. Patrzysz tylko tymi smutnymi oczyma, a ja czuję się jeszcze gorzej.
Bo masz talent, którego ja nie posiadam. Na początku ci go zazdroszczę: potem, kiedy widzę, ile może przynieść szkód, raczej ci współczuję.
Bo umiesz sobie radzić w sytuacjach, w których ja dostaję szału. Gdy Orfeusz zamyka nas w piwnicy, mówisz mi, co robić. Gdy przybywam do Ombry, ciągniesz mnie za sobą i nie pozwalasz, by stała mi się krzywda. Gdy wędrujemy z Fenogliem, jesteś Aniołem Stróżem wszystkich dzieci.
No i umiesz gotować.

Mówię, że nie zauważam, jak na mnie patrzysz.

Owszem, obserwujesz mnie, z pewnością zastanawiając się, co ja nowego wymyślę. Albo kontrolujesz, czy nie robię czegoś głupiego, co ściągnie na nas kłopoty. Tylko czasem wymieniamy spojrzenia pełne zrozumienia i wiem, że myślimy to samo.
Ale ja ciągle jestem tą zwariowaną kobietą, jak uważa Fenoglio.
- Daj spokój! Gdyby nie był tak bardzo potrzebny Meggie do szczęśliwego zakończenia, już dawno wywołałabyś u niego dożywotne pisarskie zatwardzenie.
Nie do końca jestem pewna, czy to miało być pocieszenie, więc odpowiadam sucho:
- Wino robi to szybciej.

Mówię, że jesteśmy tylko przyjaciółmi.

- Bo jesteśmy, prawda?
Nareszcie odkładasz ciężki blok drewna. Pomagamy Mo przy budowie domu – ich nowego, własnego domu, jasnego i blisko Ombry – i jesteśmy do cna wykończeni.
- Czym jesteśmy?
Przeciągasz się i z zadowoleniem patrzysz na przyniesione drewno. Jest tego całkiem dużo, muszę przyznać, o wiele więcej niż mojego. Ale przecież nie o to chodzi.
- Jesteśmy przyjaciółmi?
Zagryzam wargę, a ty obracasz się w moją stronę i patrzysz uważnie. Przez moment zastanawiam się, co powiesz.
- Oczywiście.

Mówię, że nic do ciebie nie czuję.

Ale pewnej nocy, kiedy odwiedzamy Mo i Resę i żadne z nas nie ma ochoty wracać po ciemku do domu, wychodzę na dwór, bo nie mogę spać. Nie odchodzę daleko; siadam nad pobliskim strumykiem i patrzę na gniazda wróżek, licząc, że sen przyjdzie wkrótce.
- Nie powinnaś spać?
- A ty?
Siadasz obok mnie i pocierasz twarz.
- Nie mogę. I trudno tu o mleko z miodem.
- Dokładnie.
Przez moment siedzimy w ciszy. Dobrze się milczy w twoim towarzystwie. W końcu mówisz:
- Zimno.
- Jesteśmy aż tak zdesperowani, by rozmawiać o pogodzie?
Śmiejesz się cicho. Z oddali dobiega płacz dziecka.
- Brat Meggie się obudził? – zgadujesz.
- Nie przepada za mną.
- Nieprawda.
Spoglądam na ciebie ponuro.
- Ostatnim razem na mnie zwymiotował. Nie, żebym miała mu za złe, w końcu kto lubi takie okropne kobiety?
- Ja.
Przez moment czuję się ogłuszona odpowiedzią na retoryczne pytanie.
- Nawet chociaż nie myślę, zanim coś powiem, i jestem starą jędzą?
Uśmiechasz się, charakterystycznie.
- Cóż, uwielbiasz się kłócić, ale najczęściej atakujesz Fenoglia. Rzadko jesteś okropna, raczej apodyktyczna. Starość pominę milczeniem.
- Ale...
- Elinor. – Patrzysz na mnie poważnie przez szkła okularów, milknę. – Słyszałaś kiedyś, że kocha się nie za coś, ale pomimo czegoś?

Kłamię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz