To jest pierwsza część, jedna z wielu zresztą, większej całości, do której się przymierzam. Radzę to sobie gdzieś odnotować, bo tak długą rzecz napisałam dotąd jedną. Roboczy tytuł to "Mgnienia", aczkolwiek nie jestem do niego do końca przekonana, może dlatego, że nie napisałam całości, a bez ostatniej kropki trudno mi mówić o tytule.
Ale to tak tytułem odautorskiego wstępu.
Być może popełniłam błąd, pisząc "Mgnienia", bo podzieliłam akcję dość nietypowo. Chciałam później zerwać z tą konwencją, ale mimo wszystko cała kompozycja rozdziałów, sformułowania, odniesienia i tak dalej, mogłyby się wydać niezrozumiałe lub niepotrzebne w dalszych częściach, więc zostawiłam wszystko, tak jak to było na początku (tak, jak to czytacie).
"Mgnienia" piszą się w zasadzie same, od marca zeszłego roku, i nie są zbyt pokaźne objętościowo. Ale apetyt rośnie w miarę jedzenia, więc mam nadzieję, że zdołam to doprowadzić do - może szczęśliwego - końca.
Ach - tytuły postów będą tytułami rozdziałów.
Zapraszam do czytania! :)
-_____________________________________________
Ale to tak tytułem odautorskiego wstępu.
Być może popełniłam błąd, pisząc "Mgnienia", bo podzieliłam akcję dość nietypowo. Chciałam później zerwać z tą konwencją, ale mimo wszystko cała kompozycja rozdziałów, sformułowania, odniesienia i tak dalej, mogłyby się wydać niezrozumiałe lub niepotrzebne w dalszych częściach, więc zostawiłam wszystko, tak jak to było na początku (tak, jak to czytacie).
"Mgnienia" piszą się w zasadzie same, od marca zeszłego roku, i nie są zbyt pokaźne objętościowo. Ale apetyt rośnie w miarę jedzenia, więc mam nadzieję, że zdołam to doprowadzić do - może szczęśliwego - końca.
Ach - tytuły postów będą tytułami rozdziałów.
Zapraszam do czytania! :)
-_____________________________________________
CZĘŚĆ PIERWSZA
Początki i zakończenia
Początki i zakończenia
I. Niepokojące okoliczności
Padał deszcz. Powietrze było przesiąknięte wilgocią i przeraźliwe zimno prędzej czy później otulało każdego, niezależnie od warstw ubrań, które miał na sobie.
Vala potarła o siebie zziębnięte ręce. Przez ostatni kwadrans z jej myśli nie znikała kusząca wizja kufla pełnego grzanego wina, konsumowanego w ciepłej, jasnej gospodzie. Z zazdrością patrzyła na rozświetlone wnętrza domów i z każdą chwilą coraz bardziej żałowała, że przyjechała do Kryształowego Miasta.
Zresztą w tym momencie miasto kojarzyło jej się ze wszystkim, tylko nie z kryształem. Uliczki były wąskie i brudne, pokryte błotem i mułem. Vala musiała uważać, by się nie poślizgnąć na bruku i nie miała możliwości, żeby jednocześnie patrzeć pod nogi i przed siebie. Orszak poruszał się powoli, ale wytrwale: zdumieniem napawał ją fakt, że zamiast przeciąć główny trakt i udać się do pałacu na skróty, król kontynuuje tę farsę. Kiedy wreszcie dotarli na główny rynek, była bardziej zmęczona wolnym tempem i nieustannym napięciem mięśni, żeby nie stracić równowagi, niż samym marszem. Oparła się o ścianę domu szewca i czekała, aż tłum zostawi ją z tyłu. Ludzi wcale nie było tak dużo, widocznie nie wszyscy mieli ochotę katować się w deszczu.
Jeden z dostojników Jego Królewskiej Mości wyszedł na środek i wygłosił jakąś długą, monotonną i przeraźliwie nudną mowę, zakończoną efektownym i bardziej ożywionym:
- Jego Najwyższa Wysokość William, czwarty hrabia Kryształowego Pogranicza, miłościwie nam panujący władca Księżycowej Doliny i Federacji Północnej!
Rozległy się niemrawe brawa. Vala udawała, że cicho kaszle, a tak naprawdę chowała twarz w dłoniach, by nie wybuchnąć śmiechem. Już przy „najwyższej wysokości” zrobiło się jej wesoło, a kiedy usłyszała przydomek, jaki zamiast nazwiska nadał sobie Will, pomyślała, że to dość gorzki, ale bez wątpienia najlepszy żart tego stulecia.
William wstał i zamierzał powiedzieć kilka słów. Poważnym wzrokiem spojrzał na tłum, aż nagle jego oczy rozszerzyły się i na sekundę zatrzymał wzrok w jednym punkcie. Rozgadani ludzie tego nie zauważyli, ale Vala - tak. Nie miała wątpliwości, że to właśnie ją zobaczył, więc założyła ręce na piersi i zaczęła się w niego wpatrywać, udając, że oczekuje królewskiej mowy.
Król zdołał wymamrotać jedynie kilka słów, po czym lunęło jak z cebra, co uratowało go przed dalszą kompromitacją. Mógł elegancko wymówić się warunkami pogodowymi i zakończyć żałosną komedię, cofając się do pałacu. Ludzie zaczęli się rozchodzić, wycofując się do bocznych uliczek i zostawiając królewskich urzędników samym sobie.
Vala kichnęła głośno. Wymamrotała przekleństwo i przyłożyła dłoń do nosa, drugą ręką gorączkowo szukając w kieszeniach chustki.
- Służę pomocą.
Obróciła się jak oparzona, wciąż przykładając ręce do twarzy. Była za to wdzięczna, gdyż teraz jedynie jej oczy wyrażały głęboki szok. Przy drzwiach gospody, sąsiadującej z szewcem, stał Percy Wardlaw i z szerokim uśmiechem pochylał się, trzymając w wyciągniętej ręce jej sfatygowaną, brudną chustę w biało-czerwoną kratkę.
Odruchowo ją przyjęła, głośno wydmuchała nos i dopiero wtedy mogła właściwie zareagować.
- Niezmiernie dziękuję.
Dygnęłaby, gdyby nie ten cholerny, śliski bruk.
- Nie sądziłem, że tu będziesz.
Skrzywiła się.
- I nawzajem. Ale szczerze mówiąc, sama czuję się zdziwiona, że tu przyjechałam.
Znowu kichnęła, tym razem wzmacniając to krótkim atakiem mokrego kaszlu. Percy patrzył na nią, zaniepokojony, a kiedy znowu się wyprostowała, stwierdził, że musi ją zabrać na porządnego grzańca.
- Ależ skąd – wymamrotała Vala. – Zbytek łaski, panie.
Zacisnął usta.
- Nie robiłbym tego, gdybym nie uważał, że możesz zemdleć. A nawet umrzeć na środku ulicy. To poważnie zaszkodziłoby mojej reputacji, nie sądzisz?
Starannie zadbała, by ukryć uśmiech. Musiała przyznać, że perspektywa spędzenia kolejnej godziny w ciepłym domu była bardzo, bardzo kusząca. W dodatku Percy wziął ją pod rękę, nie przyjmując protestów, więc nie musiała zwracać aż takiej uwagi na swoje kroki.
Weszli do niewielkiej gospody w małej uliczce, którą można było z łatwością przeoczyć, nawet gdyby się przeszło pod jej drzwiami. Percy posadził Valę przy wolnym stoliku i poszedł po trunki. Kobieta z ulgą zdjęła z siebie mokry płaszcz i starannie rozwiesiła go na siedzeniu. Woda oczywiście przesiąkła przez materiał i Vala czuła przenikliwe zimno na plecach, więc przysunęła się bliżej ognia.
Musiała przyznać, że to miejsce miało klimat. Może nie atmosferę królewskich salonów, gdzie popija się herbatę z malutkich filiżanek, siedząc na puchowych poduszkach, ale z drugiej strony nie był to też zadymiony pub, pełen głośnych głosów marynarzy. I, przede wszystkim, w środku panowało ciepło. Już za samo to Vala gotowa była oddać właścicielowi połowę oszczędności.
Percy postawił przed nią cynowy dzban i dwa kufle.
- Ja stawiam – oznajmił jasno, kiedy zobaczył, że sięga do paska przy sukni. – Potraktuj to jako rekompensatę za dawne czasy.
- Czy wszystkie nasze pierwsze spotkania muszą kończyć się przy alkoholu? – zapytała kwaśno, mocując sakiewkę z powrotem.
- Wolałbym wierzyć, że dopiero się zaczynają. – Wzruszył ramionami i usiadł.
Vala szczodrą ręką nalała ciepłego wina i mimowolnie powąchała zawartość kubka.
- Niesamowite – wymamrotała.
- Co, aż takie mocne? – zdziwił się Percy i poszedł w jej ślady.
Uśmiechnęła się mimo woli.
- Nie. Niesamowite jest to, jak niewiele potrzeba mi do szczęścia. Trochę ognia i grzane wino, a w tych okolicznościach napawa mnie to jeszcze większą radością.
- Chodzi o Willa?
Skrzywili się oboje, a chociaż Vala usiłowała odwrócić głowę, to Percy nie krył niechęci.
- Tak, dla mnie to też był szok – przyznał. – Choć oczywiście wiedziałem, co się święci – dodał uczciwie i to osłabiło nieco jego wypowiedź. – Żołnierze robili o to zakłady.
- Żołnierze… - powtórzyła. – Czyli nie zrezygnowałeś z armii? – dodała z nutą żalu w głosie.
- Och, zrezygnowałem – zapewnił ją. – Ze służby. Ale często ich spotykam i na to już nic nie poradzę.
Vala wbiła wzrok w swoje dłonie, zaciśnięte wokół kubka.
- Przecież nie to miałam na myśli. – Chciała się roześmiać, żeby rozładować atmosferę, ale z jej gardła wydobył się tylko słaby kaszel. – Po prostu ostatnio… ostatnim razem, kiedy się widzieliśmy, mówiłeś, że nie zamierzasz już walczyć, dlatego pytałam.
Percy pokiwał głową i pociągnął następny łyk z kubka. Vala poszła w jego ślady i czuła, że powoli się rozgrzewa. Nie było jej ciepło, ale zniknęło uczucie zamarzających kości. Spojrzała na towarzysza i nagle ogarnęła ją ochota na zadanie prostego, acz często niezbędnego pytania „Co u ciebie?”, ale się powstrzymała. Siedzieli w ciszy, a milczenie między nimi wypełniał gwar osób, zajmujących sąsiednie stoliki.
- Nadal mieszkasz w Dolinie? – Ni z tego, ni z owego zapytał Percy.
- Pod rządami „króla Williama”? – roześmiała się. – Och, nie. Od dawna… nie – zakończyła kulawo, a potem coś ją zmusiło, by mówiła dalej. – Znasz małą wioskę między dwoma jeziorami na południe od Doliny?
Spojrzała mu w twarz. Nagle zniknęła z niej wszelka wesołość, a Vali zabrakło słów.
- Tam właśnie… mieszkam.
- Znam to miejsce – powiedział Percy obojętnie. – Żyje tam moja siostra.
Odkąd „moja siostra” stała się synonimem drażliwego tematu, Vala nie drążyła, kiedy coś mówił.
- Jutro do niej jadę.
- Jutro wyjeżdżam – powiedzieli oboje, każde patrząc we własny kufel, a potem podnieśli na siebie wzrok. Na twarzy Percy'ego zatańczył uśmiech.
- No proszę – powiedział wesoło, a Vala odetchnęła z ulgą. – Wygląda na to, że jak się raz spotkamy, to nie możemy się od siebie uwolnić.
O dziwo, Vali nie sprawiło to takiej samej radości. Uśmiechnęła się słabo i skierowała rozmowę na neutralne tory, próbując dyskretnie wydobyć z Percy'ego informacje o Willu. A konkretnie o tym, jaki teraz jest, czym dokładnie się zajmuje i jaka jest sytuacja w kraju.
- Na Południe nie docierają już żadni posłowie? – zapytał w końcu Percy, zmęczony odpowiadaniem na pytania.
- Och, docierają – odparła Vala. – Ale nie mam pieniędzy na łapówki, by mówili prawdę.
Przez chwilę miała wrażenie, że zszokowała go jej wypowiedź, ale trwało to tylko chwilę. Percy przekrzywił głowę i spojrzał na nią uważnie.
- Co? – zapytała niezbyt grzecznie Vala.
- Wcale nie zmieniłaś się tak bardzo, jak przypuszczałem.
***
Kiedy wyszli z gospody, każde udało się w swoją stronę, bo mieszkali na dwóch różnych końcach miasta.
- Jutro, przy trakcie do Doliny!
Skinęła głową i odwróciła się na pięcie.
Nie przypuszczała, że jeszcze spotka Percy'ego. Nie, żeby to spotkanie miało nią jakoś specjalnie wstrząsnąć, prawda: żałowała, że wiele lat temu stracili kontakt i nie przeżywała tego w kategoriach zawalenia się jej dotychczasowego świata. Była raczej zdziwiona, że natknęła się na niego akurat „w tych okolicznościach”, to znaczy z Williamem, próbującym podbić świat. Był to jeden problem, ale tak duży, że w sumie składał się na kilka „okoliczności”.
Zapadał zmrok i Vala przyspieszyła kroku. Nie pamiętała już układu małych uliczek tego miasta, nie mówiąc o tym, że niedobrze było przebywać samej po ciemku na dworze. Nie tutaj.
Przelotnie zastanowiła się, jak właściwie będzie wyglądać ich podróż. Miała nadzieję, że Percy dysponuje jakimiś papierami, które upoważniają do swobodnego przejazdu przez miasta, większe szlaki i tak dalej. Podróżując do Kryształowego Miasta natknęła się na więcej strażników, niż w całym swoim dotychczasowym życiu gdziekolwiek indziej i nieco ją to martwiło. Will musi mieć jakiś powód, by zachować czujność. Powód inny niż obsesja, że ktoś spiskuje przeciw niemu, by odebrać mu niesprawiedliwie zdobytą władzę i…
Odetchnęła głęboko. Dwukrotnie.
„Daj spokój”, upomniała się w myślach. „Oddychaj. Myśl pozytywnie… Och, szlag by to. Co za podły…”
- Stać, kto idzie?
Vala zatrzymała się w pół kroku, a potem ostrożnie postawiła stopę na ziemi. Zdjęła kaptur.
- Nazy…
Ale strażnik nie dał jej skończyć, tylko machnął do drugiego ręką.
- To nie ona – stwierdził, znudzony.
Vala poczuła się zaintrygowana.
- Czy można wiedzieć – zapytała swoim najbardziej uniżonym tonem – kogo…
Znowu jej przerwał, bezceremonialnie wskazując na plakat za nią. Był przygotowany bardzo starannie, a nawet pomalowany prawdziwymi farbami. Nie ulegało wątpliwości, że to oryginał i unikat.
Vala nie znała blondynki przedstawionej na obrazie. Tamta miała krótkie, kręcone włosy, piwne oczy i kwadratową twarz. Sądząc po sylwetce, jaką nakreślono obok, była podobnego wzrostu, ale chodziła wiecznie zgarbiona i przez to wydawała się niższa.
- Czarownica. Morderczyni – wyjaśnił jeden z mężczyzn, gardłowo przeciągając „r”. – Wystrzegaj się jej. I idź już stąd!
Poganiana blaskiem pochodni i miecza, Vala czym prędzej naciągnęła kaptur z powrotem i pospieszyła do domu, w którym wynajęła pokój. Czuła, że już niedaleko, ale zdarzenie sprzed chwili wytrąciło ją z równowagi. Przysięgłaby, że nie zna tej kobiety, a jednocześnie miała wrażenie, że gdzieś ją spotkała. Wszystko to było niepokojące i wymagało gruntownego przemyślenia.
- No, jesteś, moja droga!
Właścicielka domu powitała ją niechętnie i obcesowo. Czekała przed drzwiami ze świecą i owinięta grubym szalem. Vala nie widziała w tym za grosz sensu, ale kobieta była wyraźnie dumna z siebie. Słysząc, że Vala nie jadła kolacji, spojrzała na nią z potępieniem i przygotowała tacę pełną smakołyków, których na raz nie zjadłaby żadna kobieta w obawie, że następnego dnia nie zmieści się we własne rzeczy. Vala ośmieliła się to zasugerować, na co madame Fairbanks odparła, że przynajmniej zje jutro śniadanie.
- Tylko nie nakrusz do pościeli!
„Nawet wrzucenie tam kilku kotletów by nie zaszkodziło”, myślała Vala, dziękując wylewnie i wspinając się do pokoiku na piętrze. Na każdym podeście paliła się świeca, ale ze względu na brak miejsca i one były małych rozmiarów, więc tak naprawdę nie oświetlały niczego.
Dom, podobnie jak inne w tej ulicy, zbudowany był w myśl zasady „wąsko i wysoko”. Miał cztery piętra, ale na każdym znajdował się jeden pokój i jego szerokość nie przekraczała ośmiu kroków.
Vala wtłoczyła się do swojej sypialni, zrzuciła torbę z ramienia, płaszcz powiesiła na gwoździu przy drzwiach, tacę położyła na podłodze i rzuciła się na łóżko. Chwilę leżała w bezruchu, pozwalając mięśniom na plecach się rozluźnić, po czym zmieniła pozycję i przetoczyła się na brzuch. Przyciągnęła tacę do nóg łóżka i spróbowała wszystkiego po kolei – chleba maczanego w miodzie świetlistych pszczół, najlepszego koziego sera, naparu z diabelnika (musiała przyznać, że chociaż nazwa jest przerażająca, roślina ma całkiem przeciwne skutki działania), kawałków smażonych pomidorów w sosie własnym.
- Mhm. Madame Fairbanks, jest pani aniołem – wymamrotała do siebie, upiła jeszcze łyk naparu, po czym złożyła głowę na skrzyżowanych dłoniach i zapadła w głęboki sen.
Ocena gotowa - zapraszam na http://szczere-i-sprawiedliwe.blogspot.com/
OdpowiedzUsuń