Umówili się po świcie pod lipą na
rozjeździe dróg, zaraz przy bramach miasta. O ile Percy zjawił się na czas, o
tyle Vala jak zwykle zaspała. Kiedy po dłuższych perypetiach z panią Fairbanks
pojawiła się na miejscu, czerwona i zdyszana, ciągnąc upartego i – najwyraźniej
– zaspanego konia za uzdę, Percy ze stoickim spokojem kończył jeść jabłko. Na
jej widok uśmiechnął się i wyrzucił ogryzek w trawę za siebie.
- Przepraszam – wyrzuciła z siebie
Vala, poprawiając płaszcz, którego sznurki przy kapturze wrzynały jej się w
szyję.
- Ależ nie ma za co. Podobno
porcja owoców po śniadaniu to klucz do zachowania formy – zauważył, pomagając
jej umocować torby przy siodle. Ocenił ich wielkość i zmarszczył brew. – Podobno
przyjechałaś na dwa dni.
Vala roześmiała się głośno.
- Nie wiesz, że kobieta prawie zawsze
zabiera więcej rzeczy, niż może unieść? A tak poważnie – dodała, zauważając
minę Percy’ego – to musiałam zrobić
trochę zakupów, które ostatecznie wyczerpały moje zasoby finansowe. Papier,
atrament, kilka piór. Tego rodzaju.
Percy pokiwał głową i wsiadł na
konia. Większość dam na jej miejscu zaopatrzyłaby się w biżuterię, nowe suknie,
a w ostateczności bele materiału, by te rzeczy uszyć. Ale nie Vala. Co prawda miał
wrażenie, że ubierała się inaczej, skromniej, ale mając taką postawę, mogłaby
się ubrać nawet w worek na ziemniaki i wyglądałaby dostojnie.
Vala również dosiadła konia, a Percy
ruszył przodem.
- Zwykle jadę przez Federację, nie
przeszkadza ci to? – zapytał, zwalniając, żeby się z nią zrównać.
Wzruszyła ramionami.
- Jest mi to doskonale obojętne,
byle byśmy dojechali. Chociaż nie bardzo lubię przejeżdżać przez Dolinę. –
Zagryzła wargę. – Nie wiem, może to wina wspomnień, ale zawsze robi mi się żal,
kiedy widzę tę ruinę.
- Rozumiem.
I rzeczywiście tak było. Doskonale
wiedział, jakie musi mieć wspomnienia, bo w dużej części były identyczne z
jego, a widząc, jak teraz wygląda kraj, który kiedyś był dla niej uosobieniem
raju…
Bardzo długo jechali w ciszy,
przerywanej krótką rozmową od czasu do czasu. Było to jednak uporczywe krążenie
wokół pytań, które chcieli zadać – pytali siebie nawzajem o to, czy nadal lubią
te same potrawy, czy mają okazje je jadać, czego brakuje im z dawnych czasów, a
za czym na pewno nie będą tęsknić. Uporczywie czepiali się przeszłości, bojąc
się zadawać pytania o teraźniejszość.
Vala siedziała na koniu dość
zamyślona, patrząc przed siebie, na drogę lub na własne ręce, splecione na
uździe. Trwała tak w jednej pozycji dość długo, dopóki nie wjechali do miasta,
które ją z tego stanu wytrąciło.
Wieś (a może małe miasteczko) była
opuszczona i zniszczona. Część budynków się spaliła, podobnie jak ziemia, a
roślinność pleniła się dziko, zupełnie inaczej niż na wszystkich uporządkowanych
drogach, którymi do tej pory jechali.
- Co to jest? – szepnęła Vala,
zatrzymując konia.
- Pogranicze – odparł Percy, jakby
to była najoczywistsza rzecz na świecie. Widząc, że jego towarzyszka nie do
końca pojmuje, zaczął jej tłumaczyć, ostrożnie dobierając słowa: - W takim
stanie znalazło się, kiedy Kryształowa Góra zawierała „sojusz” z Federacją.
Musieli użyć kilku mocnych argumentów, żeby do tego doprowadzić.
- Czy takich miejsc jest więcej?
Wciąż była w szoku, nie dziwił jej
się. Kiedyś naprawdę lubił tu przyjeżdżać, bo było warto, ale po bezsensownych
walkach w proch obrócono wiele pereł.
- Owszem – przyznał cicho.
Rozglądała się wokół, kompletnie
wytrącona z równowagi. W końcu zsiadła z konia, złapała go za uzdę i podeszła
do studni. Spojrzała w dół, ale nie dojrzała własnego oblicza, tylko ciemność.
Słyszała chlupot wody, ale nie mogła jej odróżnić od murowanych ścian.
Percy przyglądał jej się z wyrazem
współczucia na twarzy. Kiedy pierwszy raz tu przyjechał, jeszcze za czasów
pierwszej wojny, jego wojny, przeżył szok jeszcze większy. Wszędzie leżeli
ludzie – niektórzy ledwie żyli, inni siedzieli na ulicach, nie mając gdzie się
podziać. Powietrze było przesiąknięte rozpaczą. Doskonale wiedział, że nie
będzie mógł im pomóc. I to było jeszcze gorsze. Vala przynajmniej nie musiała
zdawać sobie z tego sprawy, chociaż doskonale wiedział, że pamiętała to
miasteczko z zupełnie innej strony.
Spojrzała na niego.
- Jedźmy stąd – powiedział
stanowczo, a ona posłuchała go bez słowa. Było to tak zaskakujące, że przez
moment zamyślił się nad tym i nie usłyszał, o co go pytała.
- Czy masz w planie jeszcze inne
takie niespodzianki? – zapytała kwaśno, sadowiąc się w siodle. Pochyliła się do
przodu i podrapała konia za uchem, a ten zaczął iść powoli. – Bo chcę ci powiedzieć,
że nie wiem, czy jestem na nie gotowa.
Percy wzruszył ramionami.
- Nie wiem, co dla ciebie będzie
niespodzianką. Ale chyba więcej tego nie zobaczysz.
Przez moment jechali w ciszy, aż
wyjechali z lasu na łąki Północy. Natychmiast uderzył w nich wiatr z gór, ale
tylko przy pierwszym podmuchu był tak silny, a kiedy osłonili głowy i ręce,
mogli się nawet porozumiewać.
Percy nie przypuszczał, by
małomówność Vali potrwała jeszcze dłużej, więc nie zdziwił się, kiedy podjęła
rozmowę:
- Kto właściwie doprowadził
Pogranicze do tego stanu?
- Hrabia van Thoy – odpowiedział
Percy. – To znaczy, głównie za jego rządów zrównano z ziemią część od strony
Góry, a tę parę wiosek, który mijaliśmy, to tak w międzyczasie. Chyba z nudów.
Tak długo miał do czynienia z polityką,
że mógł o tym mówić z obojętnością. Dla niego to były tylko pionki na mapce,
strategiczne punkty, które trzeba było zdobyć – albo nie. Ludzie, którzy
przypadkiem tam byli, to jedynie cyferki w statystykach. Zdążył już zapomnieć,
jak podchodziła do tego Vala, dlatego niemal się zdziwił, kiedy na niego
warknęła:
- Z nudów wygnali lub zamordowali
ludność kilku miast?
Percy nie przywykł, by mówiono do
niego tym tonem.
- Nie powiedziałem, że to
popieram, jasne?
- Jak słońce.
Zapanowało pełne napięcia milczenie,
podczas gdy Vala udawała, że jest szalenie pochłonięta rozpoznawaniem drzew
po swojej lewej stronie.
***
- Przewiozą nas razem z końmi? –
zapytała Vala napiętym głosem, podając Percy’emu butelkę z piwem. Upił dwa głębokie łyki
(połowę zawartości), otarł twarz i spojrzał na nią umęczonym wzrokiem.
- Udało mi się to załatwić.
Szczerze mówiąc, to taka większa tratwa, więc sądzę, że nie będzie z nami
kłopotu. Wypływamy za godzinę, więc radzę się pospieszyć.
Chwilę po wyjechaniu z pogranicza
lunął deszcz, tak silny, że rzeki wezbrały zbyt mocno, by można je było
spokojnie przekraczać. W kilku miejscach pozrywały też mosty.
Była to katastrofa komunikacyjna,
więc Vala i Percy zaczęli panicznie poszukiwać statku, który mógłby ich
przewieźć na Południe, nie wyczerpując przy tym ich skromnych zasobów
finansowych. Kiedy przeszli cały port i wyszli z niczym, Percy posadził Valę na
schodach do gospody, uwiązał konie do pala, wcisnął jej w ręce ich zapasy i
torby, po czym bez słowa odszedł załatwiać transport. Ze skutkiem pozytywnym, jak widać.
Vala wzięła od niego butelkę i
schowała w torbie, owijając warstwami ubrań. W podobny sposób zabezpieczyła
resztę tłukących się przedmiotów, bo chociaż nie wiedziała, jaka szykuje się
pogoda, przypuszczała, że na rwącej obecnie rzece statek może nieco się
kołysać.
Podnieśli się oboje, każde
chwyciło swojego konia za uzdę i poprowadzili je do portu. Tłoczyło się w nim
zaskakująco mało ludzi.
- Jest środek nocy – zauważył
Percy, prowadząc ich nabrzeżem. – Kapitan lubi pływać o tej porze, bo jak mówi,
nie ma nic przyjemniejszego od zawijania do portu w blasku wschodzącego słońca.
Zakładając, że się do tego portu dopłynie, oczywiście.
- A masz jakieś przeczucia? –
zaniepokoiła się Vala. Od najmłodszych lat żywiła głęboką nienawiść do statków,
wody, kołysania fal i ogólnie rzecz ujmując, komunikacji drogą wodną. Uważała,
że nie ma nic gorszego od wilgoci, choroby morskiej i ciasnej koi.
Percy spojrzał na nią.
- Nie, tak tylko mówię –
stwierdził z rozbawieniem. Nigdy nie przestało go śmieszyć to, jak ta silna,
niezależna kobieta zamienia się w tchórzliwe zwierzątko zaledwie po
przekroczeniu bram portu.
- Ja wcale się nie boję –
zastrzegła Vala, przełykając ślinę, kiedy dostrzegła jego spojrzenie. – Ja… po
prostu obowiązuje mnie zasada ograniczonego zaufania. Zwłaszcza do statków. I
wody. I marynarzy.
W miarę, jak jej lista robiła się
coraz dłuższa, miała coraz wyraźniejszą ochotę zawrócić na pięcie i się stąd
wydostać. Dzielnie parła jednak przed siebie, bo zaplątała się w zwarty tłum
ludzi i nie bardzo miała jak się wycofać.
Percy tymczasem szedł sprężystym
krokiem, czując się jak ryba w wodzie. Podprowadził ich konie do niewielkiego
statku (barki? Tratwy?) na końcu nadbrzeża. Kapitan na ich widok wstał, wykonał
parodię salutu, zgasił czubkiem buta końcówkę palonego cygara i kopnął je
gdzieś do wody.
- Witam – skłonił się głęboko
Vali, tracąc przy tym równowagę.
- Miejmy nadzieję, że jest mniej
pijany, niż na to wygląda – mruknął Percy tak cicho, że tylko ona mogła to usłyszeć.
Sztywno skinęła kapitanowi głową i pozwoliła, by zaprowadził ją na statek.
Uczynił to z największymi honorami, podkreślając, że nie ma żadnego lepszego
czynnika na dobrą podróż niż obecność pięknej kobiety na pokładzie.
Percy mruknął pod nosem, że marynarz
jest kompletnie zalany.
Kiedy w końcu, po dłuższych
perypetiach z załogą, szukaniu rumu, koców, ładunku, który kapitan zdążył
gdzieś zapodziać, wypłynęli, Vala była kompletnie wykończona. Oparła się o
burtę, z zadowoleniem stwierdzając, że może patrzeć na falującą wodę i nie czuć
przy tym panicznego strachu. Płynęli szybko, gnani wiatrem, a kapitan trzeźwiał
pod wpływem świeżego powietrza, pachnącego mułem. Vala odetchnęła głęboko i
przymknęła oczy.
- Żyjesz?
Percy po raz kolejny wyrwał ją z
zamyślenia.
- Jakoś sobie radzę – odparła, nie
otwierając oczu. – A ty?
- Rozkoszuję się widokami.
Zabrzmiało to co najmniej
wątpliwie, jako że wokół nich rozciągała się jedynie ciemność. Tak naprawdę Percy
nigdy nie przyznałby się kobiecie, a zwłaszcza Vali, że okropnie boli go
kręgosłup i marzy o zwinięciu się gdzieś na twardych deskach pokładu.
Instynktownie odgrywał przed nią rycerza, ale, niestety, ona umiała go
przejrzeć.
- Idź spać.
- Ja jestem przyzwyczajony do
bycia długo na nogach, raczej boję się o ciebie.
- Zdziwiłbyś się, jaka jestem
wytrzymała.
Percy machnął ręką, czując, że ta
dyskusja zamienia się w bezcelową pyskówkę.
- W takim razie idę spać. Postaraj
się nie wypaść za burtę.
Vala pokiwała głową, otworzyła
oczy i oparła brodę na dłoniach. Przypominała czarownicę, wypatrującą w nocy
swojego celu. Brakowało tylko sowy, siedzącej jej na ramieniu.
Percy aż się wzdrygnął na to
skojarzenie, ale Vala na szczęście tego nie zauważyła. Odwrócił się więc i
pomaszerował na swój kawałek podłogi, pod dachem z desek, otaczającym
kapitańską budkę. Po raz kolejny wyraził w duchu podziw, że tak niezwykła
konstrukcja, jak ten statek, w ogóle trzyma się na wodzie. Zaraz potem
przypomniał sobie ilości alkoholu, jakie w kantynie wychylał kapitan i
pomyślał, że ten człowiek musi mieć niezwykłe szczęście.
Umościł się na deskach, wtulony
jednym bokiem w beczki z rumem, a drugim w stare ubrania swoje i Vali. Spojrzał
jeszcze raz w stronę burty – Vala nadal stała nieruchomo, wpatrzona w rzekę i
las. Zamknął oczy, poprawił pozycję i wtulił się w swoją dziurawą koszulę.
***
Percy’emu śniła się woda. Dużo
wody. Wypływała znikąd, opływała jego kostki i wciągała w dół. Chciał ją z
siebie zrzucić, ale nie mógł. Drażniła go. Zaczął się dziko szamotać i skakać w
górę i w dół, ale woda ciągle go
torturowała. Nagle z głębin wynurzyła się dzika bestia i...
- Co ty wyprawiasz, do cholery?
Czyjś zaniepokojony i zdenerwowany
głos wyrwał go ze snu. Otworzył szeroko oczy i zobaczył Valę, pochylającą się
nad nim z jednocześnie wściekłym i zatroskanym wyrazem twarzy.
- Co się stało? – zapytał
półprzytomnie, zdając sobie sprawę, że to, co go tak drażniło, to jego torba, w
którą przypadkiem zaplątał buty.
- Rzucałeś się wściekle, kilka
razy uderzyłeś mnie przez sen i krzyczałeś, jakby cię mordowali – wyjaśniła
uprzejmie, siadając inaczej.
- Krzyczałem? – podniósł się na
łokciu i przetarł twarz drugą ręką. Zobaczył, że kilka osób patrzy na niego
ciekawie, więc uśmiechnął się do nich szeroko.
- Właściwie... - zawahała się. – To nie był krzyk, tylko
takie bardzo natarczywe mruczenie.
Percy przestał cokolwiek rozumieć.
- Przepraszam. Kompletnie nie
wiem, co mi się stało.
Vala już otwierała usta, żeby coś
powiedzieć, ale podszedł do nich kapitan, kopcąc fajkę. Uśmiechnął się szeroko,
odsłaniając braki w uzębieniu.
- Witam szanownych państwa!
Słyszałem, że ma pan drobne problemy ze snem? – zaśmiał się głośno, a Percy zwalczył
w sobie ochotę, by szturchnąć go w kostkę. – Na szczęście to wasza pierwsza i
ostatnia noc na tej łajbie. – Z czułością poklepał ściany swojej budki i przeniósł wzrok na Valę, a potem na Percy’ego
. – No proszę, ale nie mówił pan, że ma taką ładną żonę. W nocy widocznie
musiało być wyjątkowo kiepskie światło, bo nawet tego nie zauważyłem. Pani
wybaczy, madame – pochylił się głęboko, ujmując rękę Vali, po czym złożył na
niej długi pocałunek. Ona była zbyt zszokowana, by się wyrwać, więc pozwoliła,
by kapitan zostawił na jej dłoni ślady tytoniu, a kiedy wreszcie się od niej
oderwał, wytarła rękę w spódnicę.
- Miłego dnia państwu życzę!
Kapitan poprawił fajkę i odwrócił
się na pięcie, ruszając na dalszy obchód.
- Żona, tak?
Percy wyczuł, że zaczynają się
przed nim piętrzyć problemy.
- Coś przecież musiałem powiedzieć. Wiesz, jak ludzie by zareagowali,
wiedząc, że jesteśmy tylko przyjaciółmi i podróżujemy razem? To nieprzyzwoite.
A sama chyba przyznasz, że na rodzeństwo nie wyglądamy – uprzedził jej
pretensje.
Tutaj musiała się zgodzić. W miarę
upływu lat różnice między nimi tylko się wyostrzyły. Vala nadal była niska i
drobna, tylko że teraz zamiast czarnych włosów miała ciemno-szare. Jej zielone
oczy kontrastowały z brązem tęczówek Percy’ego, który wciąż był wysokim i
postawnym szatynem. W ich twarzach nie było nic podobnego.
- Ciekawe, co by powiedziała twoja
żona, gdybyś się do tego przyznał.
- Nie mam żony – stwierdził,
zdziwiony jej zgryźliwą uwagą.
- No dobrze, ale...
- Vala, daj spokój – poprosił. –
To tylko jedna podróż i jedna noc. Wysiądziemy z tego statku i wszystko będzie
w porządku, tak?
Vala zacisnęła usta i zaczęła
pakować swoje rzeczy z powrotem do torby.
- Mam trochę placka z miodem,
gdybyś był zainteresowany – powiedziała do Percy’ego, jakby rozmowa przed
chwilą w ogóle nie miała miejsca.
Bo lepiej by było, żeby nie miała.
I żeby wszystko było w porządku.
Przez pomyłkę skasowałam komentarz Drzewa pod ostatnim rozdziałem (chyba) ;) Ale nic nie szkodzi - przeczytałam i wiem. Zaparłam się w sobie, że zaczekam do pierwszego komentarza, głupio może, ale w końcu... Oto drugi rozdział!
poprzedni rozdział
poprzedni rozdział
O! To ja przeczytam niedługo, jeszcze sobie pierwszy muszę przypomnieć. ;D
OdpowiedzUsuńObiecana miniocena dwóch rozdziałów "Mgnień". ;)
OdpowiedzUsuńZacznę od poprawności i przede wszystkim uwagę zwrócić muszę na zapis dialogów. Konkretnie zaczynanie od dywzizów, to błąd. Pauzy nawet ładniej wyglądają. No, a teraz parę drobiazgów z obu rozdziałów.
"Kiedy wreszcie dotarli na główny rynek, była bardziej zmęczona wolnym tempem i nieustannym napięciem mięśni, żeby nie stracić równowagi, niż samym marszem." - Domyślam się, co miałaś na myśli, ale to i tak nie ma sensu - wolne tempo i ostrożne stawianie kroków składało się na marsz.
"Oparła się o ścianę domu szewca i czekała, aż tłum ją ominie i zostanie z tyłu." - aż tłum ją zostawi z tyłu
"Obróciła się jak oparzona, wciąż przykładając ręce do twarzy. Była za to wdzięczna, gdyż teraz jedynie jej oczy wyrażały głęboki szok." - Była wdzięczna swojemu ciału za kichnięcie i zasłonięcie twarzy w odpowiednim momencie? Niby wiem, o co chodziło, ale i tak dziwnie mi to brzmi.
"Wymamrotała przekleństwo i przyłożyła dłoń do nosa, drugą ręką gorączkowo szukając w kieszeniach chustki.
(...)
Przy drzwiach gospody, sąsiadującej z szewcem, stał Perick Wardlaw i z szerokim uśmiechem pochylał się, trzymając w wyciągniętej ręce jej sfatygowaną, brudną chustę w biało-czerwoną kratkę." - Ale jak to: jej chusteczkę, wyjął ją niepostrzeżenie z kieszeni Vali czy po prostu miał pod ręką jakąś należącą do niej, którą mu pożyczyła w przeszłości? :D Głupi szczegół, a zastanawia...
"Uśmiechnęła się słabo i skierowała rozmowę na neutralne tony, próbując dyskretnie wydobyć z Pericka informacje o Willu." - nie TORY?
"A konkretnie o tym, jaki teraz jest, czym dokładnie się zajmuje, i jaka jest sytuacja w kraju." - ostatni przecinek zbędny
"Nie przypuszczała, że jeszcze spotka ." - spotka... kogo?
"Wieś (a może małe miasteczko) była opuszczona i zniszczona. Część budynków była spalona, podobnie jak ziemia, a roślinność pleniła się dziko, zupełnie inaczej niż na wszystkich uporządkowanych drogach, którymi do tej pory jechali." - powt.: była
"- Nie, tak tylko mówię – stwierdził z rozbawieniem. Nigdy nie przestało go bawić to, jak ta silna, niezależna kobieta zamienia się w tchórzliwe zwierzątko zaledwie po przekroczeniu bram portu." - powt.: rozbawieniem, bawić
To by było na tyle z uwag technicznych. Ogólnie czytało się dobrze, tak dobrze, że aż się zdziwiłam, czemu tak długo zwlekałam, skoro teraz w mgnieniu oka z całą treścią się zapoznałam, w ogóle nie odczuwszy upływu czasu. Mało tego na razie i ledwie mogę się domyślać się fabuły, ale spodobał mi się już klimat. Zabawne jest to, że oni razem podróżują właściwie przez przypadek, bo zmierzają w tym samym kierunku, a na tym statku wyczuwalny był taki nastrój nadchodzącej przygody, jakby oboje już mieli jakiś wspólny cel, do którego by zmierzali. :D Chyba nie jest to tylko moje dziwne, niezwiązane z niczym odczucie, bo nie przypuszczam, że ich drogi tak szybko się rozejdą i może rzeczywiście zwiąże ich na dłużej wspólny cel i przygoda. :) W każdym razie, chcę Ci tylko przekazać, że na tak małym kawałku tekstu już udało się wzbudzić zaciekawienie, czyli początek spełnia swoją rolę. Mam ochotę czytać dalej i się dowiedzieć, co przyszykowałaś dla swoich postaci.
Najbardziej razi mnie i przeszkadza na tym blogu... cisza. Tak mało na nim Ciebie, rzadko się pojawiasz z nowością, a i komentujących brak. Nie rozumiem tego zupełnie, moim zdaniem piszesz zasługujące na uwagę rzeczy, a tu taka pustka pod nimi... W każdym razie czekam na ciąg dalszy, zaintrygowana pierwszymi rozdziałami.
Pozdrawiam!
Dziękuję!
UsuńUsiądę do tych błędów w wolnej chwili, przypuszczam, że jakoś tak niedługo, jak szkoła nie dobije mnie porannym wstawaniem :)
Tę chusteczkę to on miał własną, można powiedzieć gratis :P
Czasem mam puste miejsca, bo w pewnej chwili zmieniłam imiona, bo za bardzo mi się z czymś kojarzyło, ale wróciłam do poprzedniej wersji, tym niemniej, nawet jeśli czytam swój tekst przed wysłaniem, to błędów nie widzę, dlatego cieszę się z wypisania.
Jestem też na moim drugim blogu, złotej kołysance, tak samo na uboczu blogosfery najwyraźniej :)
Dziękuję za komentarz i zainteresowanie, rozdział trzeci leci!