Opuścili statek i ruszyli w dalszą
drogę. Nie mieli ochoty na rozmowę, a Vala zdawała się ledwo trzymać na koniu.
- Mówiłem, żebyś poszła spać.
- Sama wiem, kiedy jestem
zmęczona.
Percy nie miał ochoty na
wysłuchiwanie odpowiedzi w tym tonie, zresztą musiał pomyśleć. Ostatni raz był
w tej okolicy dziesięć lat temu albo i dłużej. Wówczas siostra żegnała go we
łzach, licząc, że wkrótce go zobaczy. Przypuszczał, że teraz czeka go zgoła
inne przyjęcie i aż bał się o nim myśleć. Podziwiał krajobrazy – łąki, zalane
blaskiem wschodzącego słońca i pokryte mgłą. Zawsze najbardziej lubił wschody
słońca, nie zachody – były dużo mniej sentymentalne i uznawał je za ładniejsze.
Niezależnie od tego, jakie zdanie miały wszystkie kobiety tego świata.
Gdyby zapytał Valę o zdanie, być
może by się zdziwił, bo ona też nie przepadała za sentymentalizmem. Ale nie
zapytał, a ona była pogrążona w swoich myślach. Zastanawiała się, co zrobią
teraz, kiedy już przebyli tyle drogi. Najpierw cały dzień konno, potem noc na statku,
a teraz czeka ich jeszcze cały dzień jazdy. Musiała przyznać, że bardzo szybko
przemieścili się na rzece, głównie dzięki pomyślnym wiatrom.
Ale co teraz? Nie umawiali się, co
zrobią, kiedy już dojadą do osady. Vala z pewnością pojedzie do domu, a Percy do
siostry. I ich drogi znowu się rozejdą, może na kolejne piętnaście lat.
Vala nagle poczuła gulę w gardle.
Wcale tego nie chciała. Z Percym było jej zaskakująco przyjemnie, czuła się
zupełnie inaczej niż w ciągu ostatnich, powiedzmy, dziesięciu lat. Nie zmieniła
się, oczywiście, przez te kilka krótkich dni spędzonych razem, ale czuła
wyraźną poprawę nastroju.
„Od bardzo dawna nie podróżujesz
tam samotnie”, zauważył głos w jej głowie.
O tak, to z pewnością była duża różnica.
I może jedyna przyczyna zmiany w jej nastroju. Następnym razem poprosi o asystę
kogoś z przyjaciół, na pewno jej nie odmówią, w końcu czasem też mają do
załatwienia jakieś sprawunki w dużym mieście.
Tak oto obydwoje podbudowywali się
wewnętrznie, nie zdając sobie sprawy, że jednocześnie umacniają w sobie
kłamliwe postanowienia. Czasami człowiek wierzy, że kiedy coś sobie wmówi, to
stanie się to rzeczywistością. Zarówno Percy, jak i Vala, przez całe życie
nieświadomie stosowali tę metodę, nie zdając sobie sprawy, że jest kompletnie
zawodna.
Do osady dojechali późnym
wieczorem. Słońce chyliło się już ku zachodowi i całe niebo lśniło odcieniami
złota i różu. Ledwie dojechali do początku głównej ulicy, zsiedli z koni i
zaczęli je prowadzić za sobą. Trafili w gwar, biegające dzieci, ulicznych
handlarzy, zachwalających swój towar.
Twarz Vali, do tej pory
zasępionej, rozjaśniał coraz większy uśmiech. Witała się z ludźmi tak, jakby z
każdym była blisko. Dzieci witały ją jak swoją i częstowały smakołykami,
ciekawie popatrując na Percy’ego, jego konia i miecz.
- Mama prosiła, żeby pani
przekazać, że jak pani będzie miała chwilę, to żeby pani do nas przyszła –
wyrzuciła z siebie jedna z dziewczynek, podbiegając do Vali i przyczepiając się
do jej fartucha. Ta odparła, że oczywiście.
Kiedy wreszcie wydostali się z
głównej części osady, Percy miał zamiar odłączyć się od niej i pojechać do
siostry.
- Raczej przypuszczam, że nie
chcesz jej poznać. Nie widzę powodu, dla którego miałabyś chcieć, więc...
Urwał gwałtownie, patrząc na chatę
w dole doliny. Vala mijała ją tysiące razy w ciągu ostatnich kilkunastu lat,
więc czekała cierpliwie, aż Percy ruszy dalej.
Ale nic takiego nie nastąpiło.
- Wszystko w porządku? – zapytała
w końcu, usiłując dojrzeć w rozsypującym się domu coś, co mogło wzbudzić w
Percym taki szok.
- Tu... ta... Czy ten dom od
zawsze tutaj stał?
Vala przezwyciężyła w sobie chęć
położenia mu ręki na czole i sprawdzenia gorączki.
- Tak, od kiedy tędy przejeżdżam.
To jest: na pewno od siedmiu lat, a nie wiem, co było wcześniej. A dlaczego
pytasz?
Na ostatnim „a” jej głos załamał
się nieco, bo przeczuwała, dlaczego może zadawać to pytanie.
- Tutaj właśnie... – odchrząknął,
żeby pozbyć się wrażenia kulki w gardle – mieszkała moja siostra.
Po czym popędził w dół wzgórza, a
Vala jeszcze przez chwilę siedziała w bezruchu, dając mu chwilę prywatności i
próbując ułożyć sobie w głowie to, co właśnie usłyszała. Kiedy wreszcie
sprowadziła konia na dół, rumak Percy’ego stał przy zmurszałej furtce i zajadał
trawę. Vala uwiązała klacz do resztek płotu i powoli poszła poszukać
towarzysza.
Percy stał na tyłach domu, w
osłupieniu wpatrując się na zrujnowaną chatę, stare drzewa, zgniłe owoce i
ogólny bałagan. Vala obrzuciła dom wzrokiem i ze zdumieniem stwierdziła, że wcale
nie jest tak zrujnowany, jak zawsze myślała, on po prostu spłonął. Percy również
to zauważył.
- Nigdy nie napisała, że się
przeprowadza. Powiedziałaby mi.
- Wiem.
Tak naprawdę nie miała pojęcia,
jakie były relacje między Percym a jego siostrą, ale musiała powiedzieć cokolwiek, a byle pocieszenie zdawało
się być lepsze od ciszy.
- Nie miałem pojęcia, co tutaj się
stało.
- Z pewnością nie.
- Gdyby tak było, przyjechałbym
wcześniej.
Vala kiwała głową, trzymając rękę
na jego barku i myślała, jak bardzo to wszystko nie ma sensu. W końcu, kiedy Percy
przestał artykułować pełne zdania, a zaczął do siebie tylko mruczeć, Vala
oparła się o jego ramię, zmuszając go do jakiegoś ruchu, po czym zaczęła go
delikatnie ciągnąć w stronę koni.
- Zatrzymasz się u mnie –
oznajmiła mu cicho, nie dając żadnej możliwości wyboru. – Chociaż na kilka dni,
nie będziesz przecież wracał dzisiaj z powrotem do domu.
„Gdziekolwiek to jest”.
Pojechali więc wyżej, drogą ukrytą
pomiędzy gęstymi drzewami, których Vala nigdy nie lubiła. Kiedy przejeżdżała
między nimi ostatnim razem, na jej twarz spadł wielki pająk, o którym z miejsca
pomyślała, że ma mordercze zamiary. Strzepnęła go szybko ze zduszonym krzykiem
i popędziła prosto do domu.
W każdym razie po prostu nie przepadała
za jazdą ciemnymi ścieżkami.
- Daleko mieszkasz?
Vala potrząsnęła głową.
- Zaraz zobaczysz.
Kiedy wyjechali na polanę, oczom Percy’ego
ukazał się mały, drewniany dom na
kamiennej podmurówce. Miał bielone ściany, niezbyt duże okna i bardzo przytulny
wygląd, sugerujący, że kiedy jego budowa się zaczynała, murarze nie mieli
zielonego pojęcia o konstruowaniu jakiegokolwiek budynku.
Drzwi wejściowe się otworzyły i
wybiegła z nich młoda dziewczyna. Krzyczała coś, ale jej głos ginął w ogólnym
szumie. Na jej widok Vala uśmiechnęła się mimowolnie, co umknęło oczom Percy’ego.
Dziewczyna zbliżała się do nich
coraz bardziej.
- Mamo!
Tym razem Percy usłyszał jej krzyk
i odruchowo spojrzał za siebie. „Mamo?”
Zaraz potem jednak przyszło mu do
głowy, że może... ale nie, to chyba niemożliwe. Spojrzał w prawo, na Valę,
potem na jej zagadkowy uśmiech i poczuł, że krew napływa mu do głowy.
Tymczasem Vala zsiadła z konia i
rzuciła się w stronę dziewczyny, a potem wpadły w swoje objęcia.
- Jak dobrze, że już jesteś, mamo,
bałam się, że przez te powodzie coś ci się stało, bo przecież zawsze podróżujesz
przez mosty, a wszystkie pozrywało, widziałam, jak belki zatrzymywały się na
kamieniach, nawet przesmyk był cały mokry, musiałam uważać, żeby się nie
przewrócić, a w ogóle powiedz mi, jak było, załatwiłaś wszystko, co chciałaś i
och... przywiozłaś kogoś ze sobą?
Vala ze stoickim spokojem
wytrzymała tę przemowę, w której Percy już dawno się zgubił, po czym
odpowiedziała:
- Tak, to jest mój przyjaciel, sir
Percy.
Dziewczyna ukłoniła się, a Percy pochylił
głowę.
- Percy, to jest moja przybrana
córka, Elleen.
***
Podczas
gdy Vala i Percy przedzierali się przez słoneczną Dolinę, w Kryształowym Zamku
życie powoli zaczynało nabierać kształtów.
Zaczęło
się od pokojówki, która wylała na pościel Willa i Regan flakon olejków
zapachowych, zamieniając tym samym ich łóżko w różaną (i różową) mieszaninę
śliskich materiałów. Tego stanu nie zmieniło nawet podwójne pranie grubych
kołder, w związku z czym królewskiej parze przeszła wszelka ochota na kładzenie
się spać.
Potem
kucharka pokłóciła się ze swoim mężem, stajennym, zamieniając tym życie
wszystkich wokół w pasmo udręk. Burza nie ominęła nawet samego króla, który
niemal zatruł się ilością przypraw, jakie dodano do potraw, bowiem mąż kucharki
był człowiekiem, który ostrych rzeczy nie jadał niemal wcale, a jego żona z
wściekłości pomyliła garnki i podała na królewski stół nie to danie, co trzeba.
W
końcu, podczas deszczu, Regan poślizgnęła się na kamiennych schodach i skręciła
kostkę.
William
był otoczony wściekłymi kobietami ze wszystkich stron, postanowił więc w miarę
możliwości załagodzić sytuację, okazało się jednak, że pojmowanie płci
przeciwnej znacznie przekracza jego umiejętności. Na szczęście kucharka w końcu
doszła ze swoim małżonkiem do zgody, a Regan dla odmiany popadła w niezwykłe
dla siebie przygnębienie, co zaniepokoiło Willa do tego stopnia, że zupełnie
nie wiedział już, co zrobić.
-
Panie, posłańcy się niecierpliwą. Nie mają pojęcia, co referować.
Prawdę
powiedziawszy, Willa niewiele obchodziło, co tam myślą sobie ambasadorowie i
ich posłańcy, ale wiedział też, że prędzej czy później będzie się musiał jakoś
zaprezentować. Zaraz potem przyszło mu na myśl przygnębienie Regan, wywołane
bez wątpienia tym, że musi bezproduktywnie leżeć przynajmniej kilka dni.
-
Wyprawmy bal – odezwał się nagle. – To będzie doskonała okazja do nawiązania
obustronnej współpracy. Oni dowiedzą się czegoś o mnie, a ja o nich. Nie mówiąc
o ilości plotek, jakie się pojawią, a to już będzie nam na rękę.
Doradcy
uśmiechnęli się z zadowoleniem, a poranne zebranie przebiegło dużo szybciej,
niż się spodziewano.
Kiedy
William wrócił do swoich komnat, Regan była już ubrana i usiłowała kuśtykać po
pokoju. Po drodze potknęła się jednak i jęknęła przenikliwie, upadając na kolana. Will złapał ją w locie i zaniósł na łóżko, gdzie oparł ją o poduszki
i zaczął rozmasowywać kostkę.
-
Widzę, że aktywnie zaczynasz dzień – próbował żartować.
-
W tych warunkach nie ma mowy o jakiejkolwiek aktywności – mruknęła.
-
A ja mam propozycję – odezwał się Will, uciskając obrzęk na nodze opuszkami
palców. – Wydamy bal.
Regan
spojrzała na niego z politowaniem.
-
I z kim będziesz tańczył?
-
Kiedy się wykurujesz. Musimy zrobić coś, żeby dać się poznać, rozumiesz. A
takie przyjęcia to bardzo dobre okazje.
W
oczach Regan zaczęły błyszczeć iskierki zainteresowania, co Will przyjął z
ulgą.
-
Ile osób zamierzasz zaprosić?
-
Ile się nawinie – odparł szczerze. – W tej chwili nie mam pojęcia, ale
chciałbym, żeby to było bardzo okazałe przyjęcie.
Regan
wyraźnie chciała coś powiedzieć, ale zawahała się na moment. Will spojrzał na
nią wyczekująco.
-
A Vala?
Było
to pytanie tak ogólne, że William nie wiedział, co odpowiedzieć: jedyną oznaką
zrozumienia pytania było gwałtowne ściśnięcie kostki Regan, przez co królowa
wydała z siebie krótkie jęknięcie.
-
Widziałeś ją przecież. Na koronacji. Zamierzasz coś z tym zrobić?
Will
bardzo powoli odwrócił głowę i spojrzał w zamyśleniu na swoją uroczystą szatę z
ciemnego fioletu, obszytej czerwienią i złotem. Czuł się w niej jak w wielkim
namiocie i nagle pożałował, że nie poprzestał na namiotach.
-
Nie. Ona żyje gdzieś na Południu, w takiej wiosce, że pewnie nie ma tam ani
jednej książki, a tym bardziej gazet. Rzeka zerwała mosty. Nie ma mowy, żeby
Vala mogła nam zagrozić.
Regan
nic nie powiedziała, tylko założyła ręce na piersi.
-
Will, to mi się nie podoba.
-
Ale co?
- Twoje
myślenie. Nie wiem, czy zauważyłeś, w jakich kategoriach zacząłeś rozumować.
- Nie
zauważyłem.
Will nie bardzo
rozumiał toku myślowego żony, patrzył więc na nią z niejakim zaskoczeniem.
- No cóż,
powiedziałeś, że nie może nam zaszkodzić, a pomyśl, co myśmy zrobili jej. Nie
mówię, że mamy przepraszać, w końcu... skąd mieliśmy wiedzieć? Ale pomyśl –
pochyliła się do przodu, jej oczy zapłonęły blaskiem – znajdujemy się na
stanowisku, którego nie chcemy, tylko po to, by nie wpaść w głębsze kłopoty.
Nie chcesz być królem, nie myśl, że o tym nie wiem, martwisz się tylko o to,
żebyśmy nie mieli... gorzej – zakończyła eufemistycznie.
William miał
raczej kwaśną minę. Puścił jej nogę i odchylił się na łóżku, opierając plecy o
rzeźbioną kolumienkę.
- Ach, więc
chcesz, żebym ją zaprosił, najlepiej z sir Percym, który, o ile mi wiadomo,
udał się z nią w nieokreślonym kierunku, tylko po to, by zadośćuczynić za dawne
grzechy?
Jego głos
ociekał sarkazmem, a tego Regan ścierpieć nie mogła, nawet z ust własnego męża.
- Czy ty się
musisz trzymać jednego tematu? Kto mówi o tym przeklętym balu, do diabła? Ja
tylko chcę, żebyśmy się zastanowili...
- Teraz tak, a
przed...
- Wiem, że
polityka to nie jest bardzo szczery świat, ale...
- Przecież ona
nie jest politykiem, więc to mnie to...
- Jednak mimo wszystko uważam, że jakoś
powinniśmy rozwiązać...
- CO ROZWIĄZAĆ!?
Nie chciał aż
tak na nią krzyknąć, jakoś samo mu się wyrwało, ale kiedy Regan skuliła się w
sobie, a z jej oczu znikł wszelki blask, pożałował natychmiast mimo
ogarniającej go irytacji.
- Przepraszam...
Chciał ją
pocieszyć, wziąć za rękę, ale przesunęła się komicznie na materacu.
- Idź sobie,
Will. – Miała cichy głos, jakim nigdy do niego nie mówiła. – Proszę cię, idź
sobie.
_______________
Oto leci następny rozdział. Teraz głównie pracuję nad dwoma dość obszernymi tekstami (tym właśnie i kołysanką, do której czytania zresztą zapraszam.
Oba są pomyślane na "kupę rozdziałów" do przodu, ale nie mam chwilowo czasu spisywać tego na bieżąco, robię urywki notatek na mnóstwie kartek i papierów, które są w każdym kącie mojego pokoju (a nawet nie) i mojej głowy. Don't worry, plany są. Gdzieś.
"...jęknęła przenikliwie, zaczynając upadać na kolana." - dziwacznie to brzmi, a "upadając na kolana" wcale nie musiałoby jeszcze oznaczać czasownika dokonanego "upadła", ale równie dobrze "upadała", czyli mogła zostać schwycona w locie. :)
OdpowiedzUsuńNie mówiłam, że ich drogi się szybko nie rozejdą? ;) Coś więcej się odsłania, lecz wciąż niewiele. Myślę, że to bardziej rozdział przejściowy, toteż nie mam czego komentować, bo to dalej byłyby tylko dywagacje. No nic, nie przestaję śledzić.
Życzę weny i pozdrawiam.