3. powroty


Opuścili statek i ruszyli w dalszą drogę. Nie mieli ochoty na rozmowę, a Vala zdawała się ledwo trzymać na koniu.
- Mówiłem, żebyś poszła spać.
- Sama wiem, kiedy jestem zmęczona.
Percy nie miał ochoty na wysłuchiwanie odpowiedzi w tym tonie, zresztą musiał pomyśleć. Ostatni raz był w tej okolicy dziesięć lat temu albo i dłużej. Wówczas siostra żegnała go we łzach, licząc, że wkrótce go zobaczy. Przypuszczał, że teraz czeka go zgoła inne przyjęcie i aż bał się o nim myśleć. Podziwiał krajobrazy – łąki, zalane blaskiem wschodzącego słońca i pokryte mgłą. Zawsze najbardziej lubił wschody słońca, nie zachody – były dużo mniej sentymentalne i uznawał je za ładniejsze. Niezależnie od tego, jakie zdanie miały wszystkie kobiety tego świata.
Gdyby zapytał Valę o zdanie, być może by się zdziwił, bo ona też nie przepadała za sentymentalizmem. Ale nie zapytał, a ona była pogrążona w swoich myślach. Zastanawiała się, co zrobią teraz, kiedy już przebyli tyle drogi. Najpierw cały dzień konno, potem noc na statku, a teraz czeka ich jeszcze cały dzień jazdy. Musiała przyznać, że bardzo szybko przemieścili się na rzece, głównie dzięki pomyślnym wiatrom.
Ale co teraz? Nie umawiali się, co zrobią, kiedy już dojadą do osady. Vala z pewnością pojedzie do domu, a Percy do siostry. I ich drogi znowu się rozejdą, może na kolejne piętnaście lat.
Vala nagle poczuła gulę w gardle. Wcale tego nie chciała. Z Percym było jej zaskakująco przyjemnie, czuła się zupełnie inaczej niż w ciągu ostatnich, powiedzmy, dziesięciu lat. Nie zmieniła się, oczywiście, przez te kilka krótkich dni spędzonych razem, ale czuła wyraźną poprawę nastroju.
„Od bardzo dawna nie podróżujesz tam samotnie”, zauważył głos w jej głowie.
O tak, to z pewnością była duża różnica. I może jedyna przyczyna zmiany w jej nastroju. Następnym razem poprosi o asystę kogoś z przyjaciół, na pewno jej nie odmówią, w końcu czasem też mają do załatwienia jakieś sprawunki w dużym mieście.
Tak oto obydwoje podbudowywali się wewnętrznie, nie zdając sobie sprawy, że jednocześnie umacniają w sobie kłamliwe postanowienia. Czasami człowiek wierzy, że kiedy coś sobie wmówi, to stanie się to rzeczywistością. Zarówno Percy, jak i Vala, przez całe życie nieświadomie stosowali tę metodę, nie zdając sobie sprawy, że jest kompletnie zawodna.
Do osady dojechali późnym wieczorem. Słońce chyliło się już ku zachodowi i całe niebo lśniło odcieniami złota i różu. Ledwie dojechali do początku głównej ulicy, zsiedli z koni i zaczęli je prowadzić za sobą. Trafili w gwar, biegające dzieci, ulicznych handlarzy, zachwalających swój towar.
Twarz Vali, do tej pory zasępionej, rozjaśniał coraz większy uśmiech. Witała się z ludźmi tak, jakby z każdym była blisko. Dzieci witały ją jak swoją i częstowały smakołykami, ciekawie popatrując na Percy’ego, jego konia i miecz.
- Mama prosiła, żeby pani przekazać, że jak pani będzie miała chwilę, to żeby pani do nas przyszła – wyrzuciła z siebie jedna z dziewczynek, podbiegając do Vali i przyczepiając się do jej fartucha. Ta odparła, że oczywiście.
Kiedy wreszcie wydostali się z głównej części osady, Percy miał zamiar odłączyć się od niej i pojechać do siostry.
- Raczej przypuszczam, że nie chcesz jej poznać. Nie widzę powodu, dla którego miałabyś chcieć, więc...
Urwał gwałtownie, patrząc na chatę w dole doliny. Vala mijała ją tysiące razy w ciągu ostatnich kilkunastu lat, więc czekała cierpliwie, aż Percy ruszy dalej.
Ale nic takiego nie nastąpiło.
- Wszystko w porządku? – zapytała w końcu, usiłując dojrzeć w rozsypującym się domu coś, co mogło wzbudzić w Percym taki szok.
- Tu... ta... Czy ten dom od zawsze tutaj stał?
Vala przezwyciężyła w sobie chęć położenia mu ręki na czole i sprawdzenia gorączki.
- Tak, od kiedy tędy przejeżdżam. To jest: na pewno od siedmiu lat, a nie wiem, co było wcześniej. A dlaczego pytasz?
Na ostatnim „a” jej głos załamał się nieco, bo przeczuwała, dlaczego może zadawać to pytanie.
- Tutaj właśnie... – odchrząknął, żeby pozbyć się wrażenia kulki w gardle – mieszkała moja siostra.
Po czym popędził w dół wzgórza, a Vala jeszcze przez chwilę siedziała w bezruchu, dając mu chwilę prywatności i próbując ułożyć sobie w głowie to, co właśnie usłyszała. Kiedy wreszcie sprowadziła konia na dół, rumak Percy’ego stał przy zmurszałej furtce i zajadał trawę. Vala uwiązała klacz do resztek płotu i powoli poszła poszukać towarzysza.
Percy stał na tyłach domu, w osłupieniu wpatrując się na zrujnowaną chatę, stare drzewa, zgniłe owoce i ogólny bałagan. Vala obrzuciła dom wzrokiem i ze zdumieniem stwierdziła, że wcale nie jest tak zrujnowany, jak zawsze myślała, on po prostu spłonął. Percy również to zauważył.
- Nigdy nie napisała, że się przeprowadza. Powiedziałaby mi.
- Wiem.
Tak naprawdę nie miała pojęcia, jakie były relacje między Percym a jego siostrą, ale musiała powiedzieć cokolwiek, a byle pocieszenie zdawało się być lepsze od ciszy.
- Nie miałem pojęcia, co tutaj się stało.
- Z pewnością nie.
- Gdyby tak było, przyjechałbym wcześniej.
Vala kiwała głową, trzymając rękę na jego barku i myślała, jak bardzo to wszystko nie ma sensu. W końcu, kiedy Percy przestał artykułować pełne zdania, a zaczął do siebie tylko mruczeć, Vala oparła się o jego ramię, zmuszając go do jakiegoś ruchu, po czym zaczęła go delikatnie ciągnąć w stronę koni.
- Zatrzymasz się u mnie – oznajmiła mu cicho, nie dając żadnej możliwości wyboru. – Chociaż na kilka dni, nie będziesz przecież wracał dzisiaj z powrotem do domu.
„Gdziekolwiek to jest”.
Pojechali więc wyżej, drogą ukrytą pomiędzy gęstymi drzewami, których Vala nigdy nie lubiła. Kiedy przejeżdżała między nimi ostatnim razem, na jej twarz spadł wielki pająk, o którym z miejsca pomyślała, że ma mordercze zamiary. Strzepnęła go szybko ze zduszonym krzykiem i popędziła prosto do domu.
W każdym razie po prostu nie przepadała za jazdą ciemnymi ścieżkami.
- Daleko mieszkasz?
Vala potrząsnęła głową.
- Zaraz zobaczysz.
Kiedy wyjechali na polanę, oczom Percy’ego  ukazał się mały, drewniany dom na kamiennej podmurówce. Miał bielone ściany, niezbyt duże okna i bardzo przytulny wygląd, sugerujący, że kiedy jego budowa się zaczynała, murarze nie mieli zielonego pojęcia o konstruowaniu jakiegokolwiek budynku.
Drzwi wejściowe się otworzyły i wybiegła z nich młoda dziewczyna. Krzyczała coś, ale jej głos ginął w ogólnym szumie. Na jej widok Vala uśmiechnęła się mimowolnie, co umknęło oczom Percy’ego.
Dziewczyna zbliżała się do nich coraz bardziej.
- Mamo!
Tym razem Percy usłyszał jej krzyk i odruchowo spojrzał za siebie. „Mamo?”
Zaraz potem jednak przyszło mu do głowy, że może... ale nie, to chyba niemożliwe. Spojrzał w prawo, na Valę, potem na jej zagadkowy uśmiech i poczuł, że krew napływa mu do głowy.
Tymczasem Vala zsiadła z konia i rzuciła się w stronę dziewczyny, a potem wpadły w swoje objęcia.
- Jak dobrze, że już jesteś, mamo, bałam się, że przez te powodzie coś ci się stało, bo przecież zawsze podróżujesz przez mosty, a wszystkie pozrywało, widziałam, jak belki zatrzymywały się na kamieniach, nawet przesmyk był cały mokry, musiałam uważać, żeby się nie przewrócić, a w ogóle powiedz mi, jak było, załatwiłaś wszystko, co chciałaś i och... przywiozłaś kogoś ze sobą?
Vala ze stoickim spokojem wytrzymała tę przemowę, w której Percy już dawno się zgubił, po czym odpowiedziała:
- Tak, to jest mój przyjaciel, sir Percy.
Dziewczyna ukłoniła się, a Percy pochylił głowę.
- Percy, to jest moja przybrana córka, Elleen.

***
     Podczas gdy Vala i Percy przedzierali się przez słoneczną Dolinę, w Kryształowym Zamku życie powoli zaczynało nabierać kształtów.
     Zaczęło się od pokojówki, która wylała na pościel Willa i Regan flakon olejków zapachowych, zamieniając tym samym ich łóżko w różaną (i różową) mieszaninę śliskich materiałów. Tego stanu nie zmieniło nawet podwójne pranie grubych kołder, w związku z czym królewskiej parze przeszła wszelka ochota na kładzenie się spać.
     Potem kucharka pokłóciła się ze swoim mężem, stajennym, zamieniając tym życie wszystkich wokół w pasmo udręk. Burza nie ominęła nawet samego króla, który niemal zatruł się ilością przypraw, jakie dodano do potraw, bowiem mąż kucharki był człowiekiem, który ostrych rzeczy nie jadał niemal wcale, a jego żona z wściekłości pomyliła garnki i podała na królewski stół nie to danie, co trzeba.
     W końcu, podczas deszczu, Regan poślizgnęła się na kamiennych schodach i skręciła kostkę.
     William był otoczony wściekłymi kobietami ze wszystkich stron, postanowił więc w miarę możliwości załagodzić sytuację, okazało się jednak, że pojmowanie płci przeciwnej znacznie przekracza jego umiejętności. Na szczęście kucharka w końcu doszła ze swoim małżonkiem do zgody, a Regan dla odmiany popadła w niezwykłe dla siebie przygnębienie, co zaniepokoiło Willa do tego stopnia, że zupełnie nie wiedział już, co zrobić.
     - Panie, posłańcy się niecierpliwą. Nie mają pojęcia, co referować.
     Prawdę powiedziawszy, Willa niewiele obchodziło, co tam myślą sobie ambasadorowie i ich posłańcy, ale wiedział też, że prędzej czy później będzie się musiał jakoś zaprezentować. Zaraz potem przyszło mu na myśl przygnębienie Regan, wywołane bez wątpienia tym, że musi bezproduktywnie leżeć przynajmniej kilka dni.
     - Wyprawmy bal – odezwał się nagle. – To będzie doskonała okazja do nawiązania obustronnej współpracy. Oni dowiedzą się czegoś o mnie, a ja o nich. Nie mówiąc o ilości plotek, jakie się pojawią, a to już będzie nam na rękę.
     Doradcy uśmiechnęli się z zadowoleniem, a poranne zebranie przebiegło dużo szybciej, niż się spodziewano.
     Kiedy William wrócił do swoich komnat, Regan była już ubrana i usiłowała kuśtykać po pokoju. Po drodze potknęła się jednak i jęknęła przenikliwie, upadając na kolana. Will złapał ją w locie i zaniósł na łóżko, gdzie oparł ją o poduszki i zaczął rozmasowywać kostkę.
     - Widzę, że aktywnie zaczynasz dzień – próbował żartować.
     - W tych warunkach nie ma mowy o jakiejkolwiek aktywności – mruknęła.
     - A ja mam propozycję – odezwał się Will, uciskając obrzęk na nodze opuszkami palców. – Wydamy bal.
     Regan spojrzała na niego z politowaniem.
     - I z kim będziesz tańczył?
     - Kiedy się wykurujesz. Musimy zrobić coś, żeby dać się poznać, rozumiesz. A takie przyjęcia to bardzo dobre okazje.
     W oczach Regan zaczęły błyszczeć iskierki zainteresowania, co Will przyjął z ulgą.
     - Ile osób zamierzasz zaprosić?
     - Ile się nawinie – odparł szczerze. – W tej chwili nie mam pojęcia, ale chciałbym, żeby to było bardzo okazałe przyjęcie.
     Regan wyraźnie chciała coś powiedzieć, ale zawahała się na moment. Will spojrzał na nią wyczekująco.
     - A Vala?
     Było to pytanie tak ogólne, że William nie wiedział, co odpowiedzieć: jedyną oznaką zrozumienia pytania było gwałtowne ściśnięcie kostki Regan, przez co królowa wydała z siebie krótkie jęknięcie.
     - Widziałeś ją przecież. Na koronacji. Zamierzasz coś z tym zrobić?
     Will bardzo powoli odwrócił głowę i spojrzał w zamyśleniu na swoją uroczystą szatę z ciemnego fioletu, obszytej czerwienią i złotem. Czuł się w niej jak w wielkim namiocie i nagle pożałował, że nie poprzestał na namiotach.
     - Nie. Ona żyje gdzieś na Południu, w takiej wiosce, że pewnie nie ma tam ani jednej książki, a tym bardziej gazet. Rzeka zerwała mosty. Nie ma mowy, żeby Vala mogła nam zagrozić.
     Regan nic nie powiedziała, tylko założyła ręce na piersi.
     - Will, to mi się nie podoba.
     - Ale co?
- Twoje myślenie. Nie wiem, czy zauważyłeś, w jakich kategoriach zacząłeś rozumować.
- Nie zauważyłem.
Will nie bardzo rozumiał toku myślowego żony, patrzył więc na nią z niejakim zaskoczeniem.
- No cóż, powiedziałeś, że nie może nam zaszkodzić, a pomyśl, co myśmy zrobili jej. Nie mówię, że mamy przepraszać, w końcu... skąd mieliśmy wiedzieć? Ale pomyśl – pochyliła się do przodu, jej oczy zapłonęły blaskiem – znajdujemy się na stanowisku, którego nie chcemy, tylko po to, by nie wpaść w głębsze kłopoty. Nie chcesz być królem, nie myśl, że o tym nie wiem, martwisz się tylko o to, żebyśmy nie mieli... gorzej – zakończyła eufemistycznie.
William miał raczej kwaśną minę. Puścił jej nogę i odchylił się na łóżku, opierając plecy o rzeźbioną kolumienkę.
- Ach, więc chcesz, żebym ją zaprosił, najlepiej z sir Percym, który, o ile mi wiadomo, udał się z nią w nieokreślonym kierunku, tylko po to, by zadośćuczynić za dawne grzechy?
Jego głos ociekał sarkazmem, a tego Regan ścierpieć nie mogła, nawet z ust własnego męża.
- Czy ty się musisz trzymać jednego tematu? Kto mówi o tym przeklętym balu, do diabła? Ja tylko chcę, żebyśmy się zastanowili...
- Teraz tak, a przed...
- Wiem, że polityka to nie jest bardzo szczery świat, ale...
- Przecież ona nie jest politykiem, więc to mnie to...
- Jednak mimo wszystko uważam, że jakoś powinniśmy rozwiązać...
- CO ROZWIĄZAĆ!?
Nie chciał aż tak na nią krzyknąć, jakoś samo mu się wyrwało, ale kiedy Regan skuliła się w sobie, a z jej oczu znikł wszelki blask, pożałował natychmiast mimo ogarniającej go irytacji.
- Przepraszam...
Chciał ją pocieszyć, wziąć za rękę, ale przesunęła się komicznie na materacu.
- Idź sobie, Will. – Miała cichy głos, jakim nigdy do niego nie mówiła. – Proszę cię, idź sobie. 

_______________ 
Oto leci następny rozdział. Teraz głównie pracuję nad dwoma dość obszernymi tekstami (tym właśnie i kołysanką, do której czytania zresztą zapraszam.
Oba są pomyślane na "kupę rozdziałów" do przodu, ale nie mam chwilowo czasu spisywać tego na bieżąco, robię urywki notatek na mnóstwie kartek i papierów, które są w każdym kącie mojego pokoju (a nawet nie) i mojej głowy. Don't worry, plany są. Gdzieś. 

1 komentarz:

  1. "...jęknęła przenikliwie, zaczynając upadać na kolana." - dziwacznie to brzmi, a "upadając na kolana" wcale nie musiałoby jeszcze oznaczać czasownika dokonanego "upadła", ale równie dobrze "upadała", czyli mogła zostać schwycona w locie. :)
    Nie mówiłam, że ich drogi się szybko nie rozejdą? ;) Coś więcej się odsłania, lecz wciąż niewiele. Myślę, że to bardziej rozdział przejściowy, toteż nie mam czego komentować, bo to dalej byłyby tylko dywagacje. No nic, nie przestaję śledzić.
    Życzę weny i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń