4. bale i zamieszania

- Dom jest niewielki, ale nie udało nam się zbudować większego. Zabrakło kamienia, surowców... rąk do pracy – uśmiechnęła się Vala, gładząc bielone ściany domu. Elleen zniknęła gdzieś we wnętrzu, przygotowując dodatkową pościel i jedzenie.
Percy natomiast patrzył na nią i zastanawiał się, ile jeszcze niespodzianek na niego czeka.
- Budowałaś go sama?
Spojrzała na niego z zaskoczeniem.
- No, można tak powiedzieć. Od czasu do czasu pomagali nam koledzy Colina, ale będąc w rozjazdach, nie można zdziałać zbyt wiele. On sam uczestniczył w paru krucjatach, aż zranił się tak dotkliwie, że nie było mowy o powrocie do walki. Więc przerzucił się na gospodarstwo ziemskie, jakoś skończyliśmy tę budowę, a trochę to trwało, bo trudno buduje się dom we dwójkę, zwłaszcza z dzieckiem...
- Colina? A co ma do tego Colin?
Oboje patrzyli na siebie z niejakim zdziwieniem, aż zmarszczone brwi Vali wygładziły się nagle i zaczęła wyglądać na zmieszaną.
- Colin, mój... ja... ja wyszłam za Colina.
Porcja mocnego trunku zaczęła się stawać ponurą koniecznością. Percy poczuł się aż zdumiony stanem swojego ducha, zwykle bowiem należał do najtwardszych, których raczej niewiele obchodziło.
- Myślałam, że wiedziałeś.
„O czym wiedziałem? Że jesteś mężatką i masz przybraną córkę? Albo nie tylko przybrane dzieci? Nie, do cholery, nie miałem pojęcia o twoim życiu, bo wolałem nie wiedzieć!”
Ale wykrztusił tylko:
- Nie, jakoś do mnie nie dotarło. Ale w takim razie... gdzie właściwie jest Colin?
Tym razem Vala nie zmieszała się, tylko niechętnie odwróciła głowę.
- Kilka lat temu, podczas kryzysu i powodzi na Południu... pojechał tam pomagać w organizacji ludności, jako były żołnierz... ale skały były dość mokre i nie wszyscy przekroczyli przesmyk bezpiecznie.
Potarła kciukiem czoło.
- Przykro mi.
- I słusznie! – wybuchła nagle. – Co ty sobie myślałeś, zaszywając się na jakimś cholernym pustkowiu na Północy? Nie odzywałeś się nawet do najlepszego przyjaciela, Colin myślał, że już nie żyjesz! Zawsze chciał cię odnaleźć, do cholery, zwłaszcza, kiedy okazało się, że uczestniczyłeś w tej przeklętej bitwie! Ale zawsze, zawsze było coś ważniejszego, do diabła, sama go powstrzymywałam! Nie zasłużył sobie na to, żeby go tak potraktować! Byłeś zły na mnie, nie na niego, ale ta twoja cholerna odpowiedzialność zbiorowa i to całe wojskowe kłamstwo...!
Coś utkwiło jej w gardle i nie mogła mówić dalej. Ukryła twarz w dłoniach i kilka razy mocno przetarła twarz, a potem wyprostowała się i spojrzała na niego jeszcze raz.
- Colin był zbyt dobrym człowiekiem, żebyś go tak potraktował, a ja nie chciałam twojego powrotu, żeby nie stało się coś, czego mogłabym potem żałować.
I odeszła w stronę domu, przeczesując ręką włosy i zostawiając Percy’ego w stanie kompletnego oszołomienia.

***

Późnym wieczorem William przemknął ostrożnie ciemnymi korytarzami do swoich komnat. Powoli otworzył drzwi i zobaczył Regan, stojącą tyłem do niego, opartą o okno. Nie zauważyła jego przyjścia, więc wślizgnął się do środka.
- Przepraszam – odezwał się w końcu. – Nie chciałem na ciebie krzyknąć.
Co prawda powinien był pamiętać... ale często go ponosiło.
- Ja też przepraszam – odparła Regan, nie odwracając się. – Że może nieco nadużywałam nieparlamentarnych określeń.
- Nic się nie stało.
Podszedł bliżej, a potem ostrożnie objął ją od tyłu w pasie. Nie odskoczyła, nie cofnęła się, za to poczuł, jak jej ramiona powoli się rozluźniają.
- Lepiej?
- Lepiej. – Obróciła głowę i uśmiechnęła się do niego.
Nakryła jego ręce swoimi, poczuł ich zimno, jakby godzinami stała przy oknie.
- Długo patrzysz przez tę szybę?
- Tylko trochę. – Wyczuł niepewność w jej głosie, tak jak wtedy, kiedy kłamała, żeby uniknąć awantury.
- Miałaś przecież leżeć – westchnął ciężko.
Regan pokiwała głową i powoli oparła się na nim, chcąc przejść te parę kroków do łóżka. Ale w połowie dystansu jakby się zawahała i po prostu zostali na środku pokoju, objęci nawzajem.
- Nie chciałam cię urazić. W sprawie Vali.
- Nie szkodzi. Mamy czas – mówił cicho Will – a ona nic nam nie zrobi.


***

     Percy wyszedł na spacer, potrzebując chwili spokoju. Dzień był piękny, a łąki otaczające dom szerokie. Planował niezbyt długą wyprawę krajoznawczą, miał jednak wrócić na obiad, o co prosiła go Elleen. Vala nadal się nie odzywała.
     Percy’ego nieco to dezorientowało, dlatego postanowił włóczyć się do woli po polach, doprowadzając swój umysł do jakiegoś porządku.
     Jednak za diabła nie dawał rady.
     Jak przez mgłę pomyślał, że pewnie należałoby przeprosić, ale przepraszanie stało w niejakiej sprzeczności z jego jestestwem. W dodatku Vala nie uznawała ułatwień i szybkie „przepraszam” by jej nie zadowoliło. O nie. Ona oczekiwała pewnej poprawy, a może nawet zadośćuczynienia.
     Percy usiadł na wystającym kamieniu z beznadzieją w oczach, po czym spojrzał przed siebie, licząc, że ten widok nieco podniesie go na duchu. Czerwone pola, skąpane w słońcu, wystające gdzieniegdzie głazy, kwitnące na niebiesko drzewa, nie sprzyjały rozważaniom emocjonalnym, a jednak to dopiero pod ich wpływem Percy mniej więcej zrozumiał, co powinien zrobić najpierw. Kogo przeprosić.
     Poprawił się nieco na skale, chrząknął dwa razy i zaczął kulawo, zwracając się bezpośrednio do kwiatka przed sobą:
- Słuchaj, stary. Naprawdę... przykro mi. Po pierwsze, że mówię do ciebie w tak dziwny sposób. Po drugie, że robię to dopiero teraz. Powinienem był przyjechać dużo wcześniej, ale... – tutaj Percy westchnął głęboko i zatoczył ręką krąg w nieokreślonym bliżej kierunku. – Zresztą doniesiono mi, że się ożeniłeś... Tylko, cóż, takiej wybranki nie oczekiwałem. Mimo wszystko powinienem ci podziękować, że jednak się nią zaopiekowałeś.
     Wzruszył ramionami i przeniósł wzrok na swoje buty. Przez chwilę czuł się głupio, ale potem nagle to wrażenie opadło i Percy poczuł się tak, jakby właśnie skończył przenoszenie kamiennych bloków z jednej strony wału na drugą.
     Wstał więc i wydeptaną w zbożu ścieżką ruszył na wschód, do domku. Wszedł do kuchni, mocno schylając głowę, żeby nie uderzyć o framugę. Vala nie podniosła na niego wzroku, zajęta obieraniem fasoli na obiad. Elleen, widząc to, mimowolnie utkwiła w nich spojrzenie, oczekując czegoś ciekawego.
- Przeprosiłem go.
- To dobrze.
     Nadal obierała warzywa, nie drgnęła jej nawet ręka. Percy kiwnął głową i wyszedł. Kiedy jego kroki ucichły, Vala wstała i zapaliła świecę na komodzie, a potem postawiła ją w otwartym oknie.
     - Tyle mogłam zrobić – szepnęła, patrząc, jak powietrze bawi się niewielkim płomieniem.

     ***
Kilka dni później Vala i Percy wybrali się na długi spacer, podczas gdy Elleen „porządkowała zioła”. Tak naprawdę wcale nie chciała siedzieć w domu, ale dawała swojej matce chwilę prywatności, co Vala w pełni doceniała.
Słońce stało już wysoko, kiedy opadła ciężko na wystający głaz i zarządziła postój. Oparła się plecami o nagrzaną ścianę i położyła łokcie na skórzanej torbie z prowiantem, wystawiając twarz do światła. Zmrużyła oczy z błogim wyrazem twarzy. Percy spojrzał na nią przelotnie, po czym oparł się wygodniej, korzystając ze sposobności gapienia się na nią do woli, kiedy tego nie widzi.
- Znajdź sobie coś innego do patrzenia – mruknęła cokolwiek nieskładnie, nie otwierając oczu.
Percy zaśmiał się cicho.
- Może opowiesz mi, jak piękna i młoda królowa skończyła w jakiejś dziurze nad rzeką, żyjąc jak chłopka?
Tym razem spojrzała na niego z wyrazem niechęci.
- Już ci mówiłam. Musiałam uciekać przed wojskiem, znalazłam Elleen, wyszłam za Colina. Swoją drogą, dlaczego wybrałeś akurat jego?
- Słucham?
Zmarszczył brwi, a jego ręka zamarła nad preclem.
- Kazałeś Colinowi się ze mną ożenić, dlaczego? – powtórzyła uprzejmie.
- Pierwsze słyszę – zdziwił się. – Kazałem mu... och.
Zamilkł strapiony, patrząc przed siebie. Jego ręka powoli opadła na precla i powiodła go do ust.
- No, w sumie – mruknął, przeżuwając – moje rozkazy można było tak zrozumieć.
Vala na przemian uśmiechała się i marszczyła brwi.
- Byłaś z nim chociaż szczęśliwa?
Za to „chociaż” Vala mogłaby rzucić w niego jakimś odłamkiem skały, ale przełknęła ślinę i odpowiedziała łagodnie pod wpływem jego spojrzenia:
- Można tak powiedzieć. To jest, ja tak mówię. Byliśmy najlepszymi przyjaciółmi i wspólnie wychowywaliśmy córkę. W dodatku oboje ją kochaliśmy, chociaż nie była nasza. – Zamyśliła się. – A to i tak więcej, niż w niektórych małżeństwach.
- Zdradziłaś go kiedykolwiek?
- Co to za pytanie!
Oburzenie podniosło ją do pozycji siedzącej. Oczy, przed chwilą łagodne, teraz zmrużyły się gniewnie.
- Szczere – wzruszył ramionami. – W końcu nie łączyło was żadne uczucie.
Vala patrzyła na niego bez słowa.
- Nie. I z tego co wiem, on też mnie nigdy nie zdradził.
Trudno jej było mówić o Colinie, o straconym przyjacielu, który często był jedynym człowiekiem w promieniu kilku wiosek, potrafiącym posługiwać się zdaniami złożonymi. I który pozwalał płakać w swoją koszulę w chwilach rozpaczy. Albo w czasie burzy.
- Czasem myślałam, że to nieuczciwe. Miałam Elleen, Colina, dom... I tylko to ostatnie zbudowałam własnymi rękoma, rozumiesz? Cała reszta... sama wepchnęła mi się w ręce. I wiesz, myślałam, że na to nie zasługuję.
Patrzyła w przestrzeń, na zakrzywione korony drzew. Percy pochylił się i wziął ją za rękę. Nie cofnęła dłoni.
- Nieuczciwa jest śmierć dobrego człowieka w imię gier panów – odezwał się karcąco. – Nie szczęście. A tym bardziej nie małżeństwo z rozsądku, by móc opiekować się małym dzieckiem.
Mówił bez uśmiechu, ale jego słowa przyniosły Vali ulgę. Splotła palce ich dłoni i uśmiechnęła się słabo.
- A ty? Co robiłeś przez piętnaście lat?
- Ja? Cóż...
Z wysiłkiem zebrał myśli, nadal ściskając rękę Vali. To było jak stare wspomnienie, bardzo przyjemne i bardzo rozpraszające.
- Przez pięć lat trenowałem żołnierzy. Byłem dla nich strasznie surowy, co było z mojej strony pewną niesprawiedliwością, ale dzięki temu zostali najlepszym regimentem w królestwie – oznajmił nie bez dumy.
- Jak udało ci się tak dobrze ustawić? – zdziwiła się Vala. – Myślałam, że twoje pochodzenie...
- Walczyłem w ich szeregach od początku – przypomniał jej. – Nie miałem żadnego długu do spłacenia. Byłem też piekielnie zgryźliwy, znałem kompromitujące fakty z  życia wszystkich wokół i nie wahałem się ich wykorzystać. No i przeżyłem – dodał, jakby to go zdziwiło.
Poczuł mocniejszy uścisk na nadgarstku i spojrzał na Valę.
- Wiesz, czasem myślałam... co bym ci powiedziała, gdybyś tu przyszedł. Zamierzałam się na ciebie rzucić- oznajmiła kwaśno. – Ale... to miejsce wpływa na mnie cudownie. Po kilku latach doszłam do wniosku, że po prostu cieszyłabym się, że żyjesz. Chociaż nadal byłam wściekła, że mnie zostawiłeś.
Powiedziała to bez emocji, patrząc mu prosto w oczy, co wywołało wyjątkowo nieprzyjemne Percy’emu poczucie winy.
- No cóż, trudno się było nie wzburzyć, kiedy oznajmiłaś, że wychodzisz za jakiegoś cherlawego i aroganckiego księcia, którego nie widziałaś na oczy.
- Draniu, dobrze wiesz, dlaczego to zrobiłam!
Wyrwała rękę  i wstała.
- Coś ty sobie myślał, że lekką ręką przekreśliłam nasz związek, bo cię nie kochałam?! I tu się mylisz, myślałam, że zemdleję, kiedy podpisywałam zgodę, ale czy miałam na to jakikolwiek wpływ?! Nie, musiałam cię odtrącić, zranić nas oboje, tylko po to zresztą, żeby się przekonać o zdradzie własnej służby! I co, może myślisz, że kiedy wychodziłam za Colina, miałam piękną suknię i wesele do rana, tak?!
W jej oczach pojawiły się łzy, ale znając Valę, były to łzy wściekłości. Percy słuchał tej tyrady niemal z zapartym tchem, wyławiając zeń całkiem nowe dla niego szczegóły.
- Bolała każda myśl o tobie – cedziła przez zęby. – Więc kiedy uciekłeś, a potem dołączyłeś do wojska, owszem, poczułam się podle.
Gdyby Percy nie znał Vali tak dobrze, mógłby się obrazić. Ale w jej wypowiedzi, oprócz oskarżeń, kryły się także zakamuflowane przeprosiny. Trzęsła się, z gniewu albo żalu, a on poczuł, że musi to jakoś naprawić.
Wstał i objął ją mocno, czekając, aż się wyrwie, ale nic takiego nie nastąpiło. Wtuliła się w jego ramię i płakała, niemal bezgłośnie, wylewając z siebie potoki łez i cały żal, zgromadzony przez lata, którym nigdy nie mogła się z nikim podzielić. 


-______________________________________
Jestem, jestem!
Jeszcze żyję.
Chociaż przy takiej ilości zadań z matematyki nie wiem, ile ten cudny stan rzeczy potrwa.
To ostatni rozdział napisany w całości, teraz zaczyna się tworzenie następnych. Na szczęście mam kompletny zarys, spisany na tysiącu kartek, rozwleczonych po wszystkich kątach (nigdy nie miałam zamiłowania do porządku i teraz to się mści). 
Wiem, wiem, że jest strasznie niejasno, ale spokojnie - właśnie do tego zmierzam. I tutaj właśnie zaczęły się schody, kiedy to przez moją myśl przemknęło, że może to jednak był błąd. 

 poprzedni rozdział

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz