- Dom jest
niewielki, ale nie udało nam się zbudować większego. Zabrakło kamienia,
surowców... rąk do pracy – uśmiechnęła się Vala, gładząc bielone ściany domu.
Elleen zniknęła gdzieś we wnętrzu, przygotowując dodatkową pościel i jedzenie.
Percy natomiast
patrzył na nią i zastanawiał się, ile jeszcze niespodzianek na niego czeka.
- Budowałaś go
sama?
Spojrzała na
niego z zaskoczeniem.
- No, można tak
powiedzieć. Od czasu do czasu pomagali nam koledzy Colina, ale będąc w
rozjazdach, nie można zdziałać zbyt wiele. On sam uczestniczył w paru
krucjatach, aż zranił się tak dotkliwie, że nie było mowy o powrocie do walki.
Więc przerzucił się na gospodarstwo ziemskie, jakoś skończyliśmy tę budowę, a
trochę to trwało, bo trudno buduje się dom we dwójkę, zwłaszcza z dzieckiem...
- Colina? A co
ma do tego Colin?
Oboje patrzyli
na siebie z niejakim zdziwieniem, aż zmarszczone brwi Vali wygładziły się nagle
i zaczęła wyglądać na zmieszaną.
- Colin, mój...
ja... ja wyszłam za Colina.
Porcja mocnego
trunku zaczęła się stawać ponurą koniecznością. Percy poczuł się aż zdumiony
stanem swojego ducha, zwykle bowiem należał do najtwardszych, których raczej
niewiele obchodziło.
- Myślałam, że wiedziałeś.
„O czym
wiedziałem? Że jesteś mężatką i masz przybraną córkę? Albo nie tylko przybrane
dzieci? Nie, do cholery, nie miałem pojęcia o twoim życiu, bo wolałem nie
wiedzieć!”
Ale wykrztusił
tylko:
- Nie, jakoś do
mnie nie dotarło. Ale w takim razie... gdzie właściwie jest Colin?
Tym razem Vala
nie zmieszała się, tylko niechętnie odwróciła głowę.
- Kilka lat
temu, podczas kryzysu i powodzi na Południu... pojechał tam pomagać w
organizacji ludności, jako były żołnierz... ale skały były dość mokre i nie
wszyscy przekroczyli przesmyk bezpiecznie.
Potarła kciukiem
czoło.
- Przykro mi.
- I słusznie! –
wybuchła nagle. – Co ty sobie myślałeś, zaszywając się na jakimś cholernym
pustkowiu na Północy? Nie odzywałeś się nawet do najlepszego przyjaciela, Colin
myślał, że już nie żyjesz! Zawsze chciał cię odnaleźć, do cholery, zwłaszcza,
kiedy okazało się, że uczestniczyłeś w tej przeklętej bitwie! Ale zawsze,
zawsze było coś ważniejszego, do diabła, sama go powstrzymywałam! Nie zasłużył
sobie na to, żeby go tak potraktować! Byłeś zły na mnie, nie na niego, ale ta
twoja cholerna odpowiedzialność zbiorowa i to całe wojskowe kłamstwo...!
Coś utkwiło jej
w gardle i nie mogła mówić dalej. Ukryła twarz w dłoniach i kilka razy mocno
przetarła twarz, a potem wyprostowała się i spojrzała na niego jeszcze raz.
- Colin był zbyt
dobrym człowiekiem, żebyś go tak potraktował, a ja nie chciałam twojego
powrotu, żeby nie stało się coś, czego mogłabym potem żałować.
I odeszła w
stronę domu, przeczesując ręką włosy i zostawiając Percy’ego w stanie
kompletnego oszołomienia.
***
Późnym wieczorem
William przemknął ostrożnie ciemnymi korytarzami do swoich komnat. Powoli
otworzył drzwi i zobaczył Regan, stojącą tyłem do niego, opartą o okno. Nie
zauważyła jego przyjścia, więc wślizgnął się do środka.
- Przepraszam –
odezwał się w końcu. – Nie chciałem na ciebie krzyknąć.
Co prawda
powinien był pamiętać... ale często go ponosiło.
- Ja też
przepraszam – odparła Regan, nie odwracając się. – Że może nieco nadużywałam
nieparlamentarnych określeń.
- Nic się nie
stało.
Podszedł bliżej,
a potem ostrożnie objął ją od tyłu w pasie. Nie odskoczyła, nie cofnęła się, za
to poczuł, jak jej ramiona powoli się rozluźniają.
- Lepiej?
- Lepiej. –
Obróciła głowę i uśmiechnęła się do niego.
Nakryła jego
ręce swoimi, poczuł ich zimno, jakby godzinami stała przy oknie.
- Długo patrzysz
przez tę szybę?
- Tylko trochę.
– Wyczuł niepewność w jej głosie, tak jak wtedy, kiedy kłamała, żeby uniknąć
awantury.
- Miałaś
przecież leżeć – westchnął ciężko.
Regan pokiwała
głową i powoli oparła się na nim, chcąc przejść te parę kroków do łóżka. Ale w
połowie dystansu jakby się zawahała i po prostu zostali na środku pokoju,
objęci nawzajem.
- Nie chciałam
cię urazić. W sprawie Vali.
- Nie szkodzi.
Mamy czas – mówił cicho Will – a ona nic nam nie zrobi.
***
Percy
wyszedł na spacer, potrzebując chwili spokoju. Dzień był piękny, a łąki
otaczające dom szerokie. Planował niezbyt długą wyprawę krajoznawczą, miał
jednak wrócić na obiad, o co prosiła go Elleen. Vala nadal się nie odzywała.
Percy’ego
nieco to dezorientowało, dlatego postanowił włóczyć się do woli po polach,
doprowadzając swój umysł do jakiegoś porządku.
Jednak
za diabła nie dawał rady.
Jak
przez mgłę pomyślał, że pewnie należałoby przeprosić, ale przepraszanie stało w
niejakiej sprzeczności z jego jestestwem. W dodatku Vala nie uznawała ułatwień
i szybkie „przepraszam” by jej nie zadowoliło. O nie. Ona oczekiwała pewnej
poprawy, a może nawet zadośćuczynienia.
Percy
usiadł na wystającym kamieniu z beznadzieją w oczach, po czym spojrzał przed
siebie, licząc, że ten widok nieco podniesie go na duchu. Czerwone pola,
skąpane w słońcu, wystające gdzieniegdzie głazy, kwitnące na niebiesko drzewa,
nie sprzyjały rozważaniom emocjonalnym, a jednak to dopiero pod ich wpływem Percy
mniej więcej zrozumiał, co powinien zrobić najpierw. Kogo przeprosić.
Poprawił
się nieco na skale, chrząknął dwa razy i zaczął kulawo, zwracając się
bezpośrednio do kwiatka przed sobą:
- Słuchaj, stary. Naprawdę...
przykro mi. Po pierwsze, że mówię do ciebie w tak dziwny sposób. Po drugie, że
robię to dopiero teraz. Powinienem był przyjechać dużo wcześniej, ale... –
tutaj Percy westchnął głęboko i zatoczył ręką krąg w nieokreślonym bliżej
kierunku. – Zresztą doniesiono mi, że się ożeniłeś... Tylko, cóż, takiej
wybranki nie oczekiwałem. Mimo wszystko powinienem ci podziękować, że jednak
się nią zaopiekowałeś.
Wzruszył
ramionami i przeniósł wzrok na swoje buty. Przez chwilę czuł się głupio, ale
potem nagle to wrażenie opadło i Percy poczuł się tak, jakby właśnie skończył
przenoszenie kamiennych bloków z jednej strony wału na drugą.
Wstał
więc i wydeptaną w zbożu ścieżką ruszył na wschód, do domku. Wszedł do kuchni,
mocno schylając głowę, żeby nie uderzyć o framugę. Vala nie podniosła na niego
wzroku, zajęta obieraniem fasoli na obiad. Elleen, widząc to, mimowolnie
utkwiła w nich spojrzenie, oczekując czegoś ciekawego.
- Przeprosiłem go.
- To dobrze.
Nadal
obierała warzywa, nie drgnęła jej nawet ręka. Percy kiwnął głową i wyszedł.
Kiedy jego kroki ucichły, Vala wstała i zapaliła świecę na komodzie, a potem
postawiła ją w otwartym oknie.
-
Tyle mogłam zrobić – szepnęła, patrząc, jak powietrze bawi się niewielkim
płomieniem.
***
Kilka dni później
Vala i Percy wybrali się na długi spacer, podczas gdy Elleen „porządkowała
zioła”. Tak naprawdę wcale nie chciała siedzieć w domu, ale dawała swojej matce
chwilę prywatności, co Vala w pełni doceniała.
Słońce stało już
wysoko, kiedy opadła ciężko na wystający głaz i zarządziła postój. Oparła się
plecami o nagrzaną ścianę i położyła łokcie na skórzanej torbie z prowiantem,
wystawiając twarz do światła. Zmrużyła oczy z błogim wyrazem twarzy. Percy spojrzał
na nią przelotnie, po czym oparł się wygodniej, korzystając ze sposobności
gapienia się na nią do woli, kiedy tego nie widzi.
- Znajdź sobie
coś innego do patrzenia – mruknęła cokolwiek nieskładnie, nie otwierając oczu.
Percy zaśmiał się
cicho.
- Może opowiesz
mi, jak piękna i młoda królowa skończyła w jakiejś dziurze nad rzeką, żyjąc jak
chłopka?
Tym razem
spojrzała na niego z wyrazem niechęci.
- Już ci mówiłam.
Musiałam uciekać przed wojskiem, znalazłam Elleen, wyszłam za Colina. Swoją
drogą, dlaczego wybrałeś akurat jego?
- Słucham?
Zmarszczył brwi,
a jego ręka zamarła nad preclem.
- Kazałeś
Colinowi się ze mną ożenić, dlaczego? – powtórzyła uprzejmie.
- Pierwsze słyszę
– zdziwił się. – Kazałem mu... och.
Zamilkł
strapiony, patrząc przed siebie. Jego ręka powoli opadła na precla i powiodła
go do ust.
- No, w sumie –
mruknął, przeżuwając – moje rozkazy można było tak zrozumieć.
Vala na przemian
uśmiechała się i marszczyła brwi.
- Byłaś z nim
chociaż szczęśliwa?
Za to „chociaż”
Vala mogłaby rzucić w niego jakimś odłamkiem skały, ale przełknęła ślinę i
odpowiedziała łagodnie pod wpływem jego spojrzenia:
- Można tak
powiedzieć. To jest, ja tak mówię. Byliśmy najlepszymi przyjaciółmi i wspólnie
wychowywaliśmy córkę. W dodatku oboje ją kochaliśmy, chociaż nie była nasza. –
Zamyśliła się. – A to i tak więcej, niż w niektórych małżeństwach.
- Zdradziłaś go
kiedykolwiek?
- Co to za
pytanie!
Oburzenie
podniosło ją do pozycji siedzącej. Oczy, przed chwilą łagodne, teraz zmrużyły
się gniewnie.
- Szczere –
wzruszył ramionami. – W końcu nie łączyło was żadne uczucie.
Vala patrzyła na
niego bez słowa.
- Nie. I z tego
co wiem, on też mnie nigdy nie zdradził.
Trudno jej było
mówić o Colinie, o straconym przyjacielu, który często był jedynym człowiekiem
w promieniu kilku wiosek, potrafiącym posługiwać się zdaniami złożonymi. I
który pozwalał płakać w swoją koszulę w chwilach rozpaczy. Albo w czasie burzy.
- Czasem
myślałam, że to nieuczciwe. Miałam Elleen, Colina, dom... I tylko to ostatnie
zbudowałam własnymi rękoma, rozumiesz? Cała reszta... sama wepchnęła mi się w
ręce. I wiesz, myślałam, że na to nie zasługuję.
Patrzyła w
przestrzeń, na zakrzywione korony drzew. Percy pochylił się i wziął ją za rękę.
Nie cofnęła dłoni.
- Nieuczciwa jest
śmierć dobrego człowieka w imię gier panów – odezwał się karcąco. – Nie
szczęście. A tym bardziej nie małżeństwo z rozsądku, by móc opiekować się małym
dzieckiem.
Mówił bez
uśmiechu, ale jego słowa przyniosły Vali ulgę. Splotła palce ich dłoni i
uśmiechnęła się słabo.
- A ty? Co
robiłeś przez piętnaście lat?
- Ja? Cóż...
Z wysiłkiem
zebrał myśli, nadal ściskając rękę Vali. To było jak stare wspomnienie, bardzo
przyjemne i bardzo rozpraszające.
- Przez pięć lat
trenowałem żołnierzy. Byłem dla nich strasznie surowy, co było z mojej strony
pewną niesprawiedliwością, ale dzięki temu zostali najlepszym regimentem w
królestwie – oznajmił nie bez dumy.
- Jak udało ci
się tak dobrze ustawić? – zdziwiła się Vala. – Myślałam, że twoje
pochodzenie...
- Walczyłem w ich
szeregach od początku – przypomniał jej. – Nie miałem żadnego długu do
spłacenia. Byłem też piekielnie zgryźliwy, znałem kompromitujące fakty z życia wszystkich wokół i nie wahałem się ich
wykorzystać. No i przeżyłem – dodał, jakby to go zdziwiło.
Poczuł mocniejszy
uścisk na nadgarstku i spojrzał na Valę.
- Wiesz, czasem
myślałam... co bym ci powiedziała, gdybyś tu przyszedł. Zamierzałam się na
ciebie rzucić- oznajmiła kwaśno. – Ale... to miejsce wpływa na mnie cudownie.
Po kilku latach doszłam do wniosku, że po prostu cieszyłabym się, że żyjesz.
Chociaż nadal byłam wściekła, że mnie zostawiłeś.
Powiedziała to
bez emocji, patrząc mu prosto w oczy, co wywołało wyjątkowo nieprzyjemne Percy’emu
poczucie winy.
- No cóż, trudno
się było nie wzburzyć, kiedy oznajmiłaś, że wychodzisz za jakiegoś cherlawego i
aroganckiego księcia, którego nie widziałaś na oczy.
- Draniu, dobrze
wiesz, dlaczego to zrobiłam!
Wyrwała rękę i wstała.
- Coś ty sobie
myślał, że lekką ręką przekreśliłam nasz związek, bo cię nie kochałam?! I tu
się mylisz, myślałam, że zemdleję, kiedy podpisywałam zgodę, ale czy miałam na
to jakikolwiek wpływ?! Nie, musiałam cię odtrącić, zranić nas oboje, tylko po
to zresztą, żeby się przekonać o zdradzie własnej służby! I co, może myślisz,
że kiedy wychodziłam za Colina, miałam piękną suknię i wesele do rana, tak?!
W jej oczach
pojawiły się łzy, ale znając Valę, były to łzy wściekłości. Percy słuchał tej
tyrady niemal z zapartym tchem, wyławiając zeń całkiem nowe dla niego
szczegóły.
- Bolała każda
myśl o tobie – cedziła przez zęby. – Więc kiedy uciekłeś, a potem dołączyłeś do
wojska, owszem, poczułam się podle.
Gdyby Percy nie
znał Vali tak dobrze, mógłby się obrazić. Ale w jej wypowiedzi, oprócz
oskarżeń, kryły się także zakamuflowane przeprosiny. Trzęsła się, z gniewu albo
żalu, a on poczuł, że musi to jakoś naprawić.
Wstał i objął ją
mocno, czekając, aż się wyrwie, ale nic takiego nie nastąpiło. Wtuliła się w
jego ramię i płakała, niemal bezgłośnie, wylewając z siebie potoki łez i cały
żal, zgromadzony przez lata, którym nigdy nie mogła się z nikim podzielić.
-______________________________________
Jestem, jestem!
Jeszcze żyję.
Chociaż przy takiej ilości zadań z matematyki nie wiem, ile ten cudny stan rzeczy potrwa.
To ostatni rozdział napisany w całości, teraz zaczyna się tworzenie następnych. Na szczęście mam kompletny zarys, spisany na tysiącu kartek, rozwleczonych po wszystkich kątach (nigdy nie miałam zamiłowania do porządku i teraz to się mści).
Wiem, wiem, że jest strasznie niejasno, ale spokojnie - właśnie do tego zmierzam. I tutaj właśnie zaczęły się schody, kiedy to przez moją myśl przemknęło, że może to jednak był błąd.
poprzedni rozdział
poprzedni rozdział
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz