Vala wyszła z
domu wcześnie, ledwie pierwsze promienie słońca zatańczyły na jej oknie.
Powietrze było rześkie, a zapach traw i rosy unosił się w powietrzu.
Miała nadzieję,
że spotka jeszcze kilka wróżek, które jak co ranka odprawiały na wzgórzu swoje
rytuały. Potrzebowała kilku ziół, których ostatnio zaczynało jej brakować, a
jedynie wróżki mogły jej pomóc w poszukiwaniach.
Szła zamyślona,
ale zauważyła wściekle czerwoną wiewiórkę, uciekającą spod jej nóg. Zamiast
jednak uciec głębiej w las i schować się na najbliższym drzewie, zwierzątko
usiadło dwa kroki dalej i zaczęło ją obserwować ciekawie.
O tak, wróżki
były ciekawskie, nieostrożne i bardzo naiwne.
Vala skrzyżowała
ręce na piersi i przyjrzała się wiewiórce ciepło.
— Szukam
wcześnie kwitnących diabelników, razem z zarodkami.
Wiewiórka
zmieniła się w wysoką kobietę o fioletowych oczach i ciemnorudych włosach,
odcinających się od jej jasnej, niemal białej skóry na obojczykach. Uśmiechnęła
się szeroko.
— Wiedziałam, że
to ty — oznajmiła dźwięcznym, miękkim głosem. — Chodź za mną.
I ruszyła w las,
a Vala zakasała spódnicę i ledwie za nią nadążała. Wróżka pewnie przemierzała
strumyki, kamienie, przewalone drzewa, aż w końcu dotarły na polanę, zalaną
światłem słońca, otoczoną delikatną pajęczyną dzikiej róży.
Diabelniki rosły
między wystającymi korzeniami drzew, chroniąc się przed słońcem. Ich
pomarańczowe kielichy, przypominające lampiony, leniwie prostowały się ku
słońcu, a liście zwijały się w rurki, chroniąc woreczki z zarodnikami na
spodniej stronie.
— Dziękuję ci —
wydyszała Vala, ocierając pot z czoła i szyi. Wróżki były córkami lasów, w
przeciwieństwie do niej. Nie miała ich kondycji, płuc ani figury.
— Nie ma za co.
Znajdziesz drogę powrotną?
— Nie sądzę.
Wróżka machnęła
krótko ręką, a na drzewach pojawiły się lśniące srebrnym światłem znaki w
kształcie strzałek. Vala westchnęła z podziwem.
— To z pewnością
wiele ułatwi.
Wróżka
zachichotała, świadoma efektu, jaki na ludziach robiły jej dziecinne sztuczki.
Tak naprawdę od tego była – od pomagania tym biednym, pokrzywdzonym istotom,
które nie umiały rozpoznać magii, nawet kiedy działa się przed ich oczami.
Pomachała Vali, odwróciła się, zamiatając trawę swoją zwiewną, niebieską
sukienką, po czym skoczyła przed siebie, w locie zmieniając się w z powrotem w
wiewiórkę. Vala odczekała, aż tamta będzie poza zasięgiem jej słuchu, po czym
wymamrotała parę niepochlebnych uwag, kierowanych niewątpliwą zazdrością.
Gderając ponuro, zbierała kwitnące diabelniki, kiedy usłyszała za sobą nagły
trzask i odwróciła się na pięcie.
— Halo?
„Kretynka”,
skarciła samą siebie w myśli. „Tak jakbyś liczyła, że bandyta uprzejmie ci
odpowie i może jeszcze się ukłoni”.
Z krzaków
wyłoniła się niezbyt wysoka postać kobiety o jasnych włosach, wijących się
pięknymi pasmami na plecach i ramionach. Prosto z jej włosów każdy przenosił
jednak wzrok na jej twarz – nieproporcjonalnie w stosunku do figury starą,
naznaczoną siatką nacięć i blizn, z długim, haczykowatym nosem i za dużymi
oczami, nad którymi górowała zrośnięta, ciemna brew.
— Tinaig!
Kobieta
uśmiechnęła się szeroko, odsłaniając rząd lśniących zębów.
— Vala! No
proszę, nie spodziewałam się, że cię tu znajdę... — stwierdziła z przewrotnym
uśmieszkiem, po czym zręcznie zeskoczyła z pokrytego mchem pnia i dodała: — ...
a właściwie właśnie na to liczyłam. Proszę, proszę, zbierasz zioła, taak?
Vala z dumą
pokazała jej świeżo zebrane liście. Tinaig rzuciła na nie fachowym okiem, po
czym wybrała te największe i najpiękniejsze okazy i rzuciła je daleko przed
siebie.
— Mówiłam, że
ilość wcale nie przechodzi w jakość.
Wracały powoli,
rozmawiając leniwie. Tinaig sprawnie prowadziła je leśnymi ścieżkami, nie
korzystając wcale ze wskazówek wróżki, tak jakby bywała tu codziennie przez
dwadzieścia lat, a nie raz na pięć.
— Czemu
wróciłaś?
Vala nie mogła
się powstrzymać od zadania tego pytania, a Tinaig nie wyglądała na urażoną.
— Juże ci napomknęłam. — W rzadkich chwilach
ujawniał się jej wysokogórski akcent. —
Zmęczyła mnie wieczna tułaczka.
Vala zerknęła na
czarownicę podejrzliwie.
— Tinaig, wybacz,
ale tak dawno z tobą nie rozmawiałam, że nie rozproszysz mnie teraz swoim
gwarowym słownictwem. Wyrzuć to z siebie, no już.
Po czym wymownie
opadła na śliski kamień nad potokiem, oparła ręce na kolanach i wpatrzyła się w
wiedźmę spojrzeniem pełnym wyczekiwania. W pierwszej chwili niezwykłość
brzydoty Tinaig odrzucała, po kilku minutach – fascynowała, a kiedy jej
osobowość mogła zabłysnąć, uroda całkiem przestawała się liczyć. Tak było i tym
razem.
Tinaig wdała się
tymczasem w konwersację z sową, wiszącą na jednej z gałęzi. Ptak gruchał
przymilnie, a w końcu usiadł wiedźmie na ramieniu. Tinaig wyglądała teraz
prawdziwie przerażająco.
— No? — pogoniła
Vala.
— Nie ma o czym
mówić — mruknęła Tinaig. — Próbowałam zaczepić się w N’agg, ale nie nadaję się na nauczycielkę.
Chcieli, żebym robiła im wywary, ale to robota głupiego, eliksiry schodzą jeden
po drugim i ciągle trzeba je dorabiać...
Westchnęła i
spojrzała w ziemię.
— Uznałam –
ciągnęła ciężko — że to nie ma sensu. Wrócę do korzeni. A jeśli zezwolisz... to
i u ciebie pomieszkam.
— Zezwalam,
zezwalam, lekką ręką. U mnie w domu ostatnio sytuacja i tak wymyka się spod
kontroli. „Do korzeni”, to znaczy...
— Spod kontroli?
Tinaig
zmarszczyła swoją jedną brew i zastukała palcami w korę drzewa.
— Czy Elleen..?
Vala machnęła
ręką.
— Nie, Elleen to
złota dziewczyna, jak zawsze, są... inne problemy. Chodź ze mną, to się
przekonasz — oznajmiła zrezygnowana, nie mając siły wyjaśniać tego kolejnej
osobie.
Po chwili
moczenia rąk w strumyku ruszyły dalej, w dół zbocza, zalanego słońcem. Wyszły
na pola i łąkę, rozmawiając wesoło.
— Przejdziemy
przez stajnie, muszę nakarmić...
Vala zaczęła
zdanie, ale go nie skończyła, bo z wyżej wspomnianego przybytku wyszedł Percy,
od góry do dołu pokryty błotem i sianem, mamrocząc pod nosem coś o „tych
cholernych gówniarzach” oraz przeklinając ich do czwartego pokolenia wstecz.
Vala stanęła jak wryta, a na twarz i szyję wypłynął jej rumieniec. Czuła, jak
opadają jej ręce. Już nie miał się jak zaprezentować Tinaig, tylko w ten – niezbyt
dla niego korzystny – sposób!
Ale czarownica,
co Vala stwierdziła z zaskoczeniem, wydawała się być raczej rozbawiona i
zaciekawiona niż zgorszona. Percy zobaczył je i zatrzymał się w pół kroku, po
czym ostrożnie podszedł do studni, wziął wiadro i wylał sobie jego zawartość na
ubłoconą twarz i ręce. Kiedy ociekło z niego trochę wody, podszedł do Tinaig,
ukłonił się jej wytwornie i nawiązał uprzejmą rozmowę – na tyle uprzejmą, na
ile da się kurtuazyjnie rozmawiać w mokrym ubraniu.
Vala
przedstawiła ich sobie, po czym zostawiła wyraźnie zaciekawioną Tinaig i weszła
do wnętrza domu. Elleen najwyraźniej dopiero co wstała, bowiem z dość
nieszczęśliwą miną siedziała przy stole, opierając głowę na łokciach.
— Wszystko w
porządku?
Elleen podniosła
głowę.
—Tak. Nie spałam
dziś za dobrze — wyjaśniła, tłumiąc ziewnięcie.
Vala odwiesiła
pelerynę na haczyk i, wyjmując zioła z koszyka, przyjrzała się córce.
— Co się stało w
stajni?
Elleen
zmarszczyła czoło, a potem nagle się rozpogodziła.
— Ach, to —
wymamrotała z uśmiechem rozbawienia. — To ci mali Grisholmowie.
Vala spojrzała
na nią podejrzliwie.
— No tak. —
Elleen wzruszyła ramionami. — Wczoraj uciekli z domu, ale zrobili to po nocy i
nie zaszli za daleko. Mieli jednego konia, biedne zwierzę najwyraźniej nie bardzo
radziło sobie w ciemnościach. Spadł deszcz, koń się poślizgnął, a te diablęta
wpadły do strumyka. Jordie złamał sobie nogę na kamieniach. – Zmarszczyła nos.
– Podobno wył wniebogłosy, więc Kann w te pędy pobiegł to najbliższego domu, to
znaczy do nas. Ustawił się pod oknem Percy’ego i tak długo rzucał w nie
kamieniami, aż Percy wyszedł. Próbował cię obudzić, ale spałaś jeszcze jak
kamień, więc obudził mnie i kazał ci przekazać, gdzie jest, gdybyś pytała. Ale
nie pytałaś. Zresztą zdążył wrócić przed tobą. Musiał mieć wyjątkowo ciężką noc
– znaleźć i zapakować te bachory na konia, odwieźć do domu i jeszcze wezwać
medyka...
Pokręciła głową
i zajrzała do wnętrza kubka przed sobą. Vala zamierzała coś powiedzieć, ale nie
zdążyła, bo właśnie w tym momencie do domu weszła Tinaig, strzepując wodę z
kaptura własnej peleryny.
— Elleen! Ależ
ty wyrosłaś!
***
Tinaig całymi
dniami okupowała piec, warząc w ogromnym kotle jakieś ziołowe mikstury.
Utrzymywała przy tym, że wszystko to przyda się kiedyś Vali, więc ta wzruszyła
ramionami i przygotowywała posiłki na zimno.
Percy odstąpił
Tinaig miejsce w małym pokoiku na piętrze i teraz sypiał na ławie pod grubą
warstwą koców i skór. Ale dni robiły się coraz zimniejsze, a wieczorami wiatr
ciągnął od jezior, więc Percy’emu spało się z dnia na dzień gorzej i częściej
niż zwykle odczuwał bóle stawów.
Pewnej nocy
zimno wygoniło z łóżka nawet Valę. Narzuciła na siebie zimową pelerynę, ubrała
skarpety i zeszła na dół w poszukiwaniu jakiegoś dodatkowego nakrycia.
Stawiając nogę na
ostatnim stopniu schodów usłyszała ciężki kaszel, dźwięk tak nieoczekiwany w
ciemności, że przez chwilę zamarła zaskoczona. Ale odgłos się powtórzył, a
Vala, szukając jego źródła, doszła do głównej izby, gdzie Percy zwijał się w
kłębek na kanapie.
Kominek,
oczywiście, dogasał. Vala zanotowała ten fakt i podeszła do Percy’ego. Drzemał
niespokojnie pod kocem, jego policzki miały niezdrową, bladą barwę. Dotknęła
ręką jego czoła, mokrego od potu.
Percy,
zdziwiony, otworzył oczy.
— Czy ty wiesz,
jakie gorące masz czoło? — szepnęła Vala w ciemności.
W odpowiedzi
Percy kaszlnął tak, że aż zgiął się wpół.
—Zaczekaj.
Vala chwyciła z
półki w kuchni ciemną butelkę i łyżkę. Syrop z cebuli z dodatkami korzennymi,
idealny na przeziębienie, stał zawsze pod ręką, bo Vala lubiła go używać
profilaktycznie, a nie tylko jako doraźny środek.
Nalała Percy’emu
dwie łyżki. Wypił posłusznie, nie zdając sobie chyba sprawy ze smaku napoju,
gdyż co chwilę ocierał rękawem nos. Vala rzuciła mu kłębek chusteczek, których
rzadko używała, gdyż ani ona, ani Elleen nie miały specjalnych problemów ze
zdrowiem.
Potem poszła po
własną pościel i okryła nią Percy’ego pomimo jego protestów. W pokoju było tak
zimno, że zdecydowanie nie były to warunki dla chorego. Wyszła na dwór po
drewno do kominka, na zewnątrz panował ziąb. Na liściach drzew zauważyła szron.
Wzięła kilka
grubych polan i wrzuciła je do kominka, a potem zajęła się rozpalaniem ognia,
aż rozbłysnął jasnym, dużym płomieniem, dającym przyjemne ciepło.
Podeszła do
Percy’ego, leżącego na kanapie. Wyglądał, jakby zapadł w drzemkę. Poprawiła
jego koce, odgarnęła włosy z twarzy. Nieoczekiwanie złapał ją za rękę, kiedy
już miała odejść.
— Zostań —
poprosił. — Zabrałem ci pościel.
Vala miała
ochotę potrząsnąć głową, ale zaraz pomyślała o mało zachęcającej alternatywie:
swoim własnym, przeraźliwie zimnym łóżku, bez żadnego okrycia albo wąskim
posłaniu Elleen, na którym córka ledwo
mieściła się, a przecież była od matki znacznie, znacznie szczuplejsza. Poza
tym... ktoś musi się opiekować Percym w takim stanie.
Znalazłszy dobrą
wymówkę, ostrożnie umościła się w nogach Percy’ego.
- Nie bój się
mnie – stwierdził kpiąco. – Mam gorączkę, gardło mnie pali żywym ogniem, a
zamiast nosa mam wielką bulwę. Co by mówić, nie jestem w formie.
Vala ostrożnie
nakryła łydki kołdrą.
— Śpij —
rozkazała. — Ktoś musi cię pilnować.
Obudziła się z
głową na ramieniu Percy’ego, wciśnięta między niego a oparcie ławy, w
przyjemnym cieple kilku warstw pościeli. Podniosła oczy, aż spojrzała w twarz
Percy’emu. Wydawał się być tak samo zaskoczony tym widokiem.
— Lepiej się
czujesz? — wyrzuciła z siebie Vala.
— Trochę. Dzięki
za syrop.
— Nie ma za co.
Z nieokreślonym
żalem wyplątała się ze swojego posłania, a kiedy miała wstawać z ławy,
zobaczyła Tinaig, która aż przystanęła w progu z wrażenia.
Vala, nie siląc
się na wyjaśnienia, rzuciła w przestrzeń „dzień dobry” i uciekła na górę,
odprowadzona rozbawionym spojrzeniem przyjaciółki.
***
Przez
następnych kilka dni sytuacja w domu Vali powoli się stabilizowała. Percy wracał
do zdrowia, jednak ponieważ Vala wszystkimi siłami skłaniała go, by nie
wychodził na mróz, schował dumę do kieszeni i przez najbliższe dwa dni pozostał
grzecznie przy ciepłym kominku.
Percy’emu
ten stan rzeczy nawet odpowiadał, bo po pierwsze, świadczyło to o pewnych
objawach sympatii ze strony Vali – gdyby go nie lubiła, nie troszczyłaby się o
jego zdrowie, wręcz przeciwnie. Miałaby go głęboko w poważaniu i nawet gdyby po
pas wlazł do rwącego strumienia, prawdopodobnie by się tym nie przejęła.
Po
drugie zaś, ale do tego z trudem przyznawał się sam przed sobą, bardzo dobrze
mu się siedziało w domu. Nie narzekał na nudę: chcąc się do czegoś przydać,
zaoferował Tinaig swoją pomoc i z nieukrywanym zaciekawieniem przyglądał się
jej eliksirom, księgom, ziołom i zaklęciom, zapisanym bazgrołami na marginesach
kartek.
Wywnioskował
z tego, że Tinaig jest prawdziwą czarownicą z darem.
Żeby
po prostu „uprawiać magię”, nie trzeba było posiadać specjalnych zdolności.
Wystarczyła duża odporność na ból, psychiczny i fizyczny, a także doskonała
pamięć i umiejętność przyrządzania prostych wywarów, których przepisy można
było zdobyć na każdej Konferencji Magicznej, jeśli tylko miało się
wystarczająco dużo pieniędzy lub odwagi, aby porozmawiać z czarownicami. Takie
wioskowe przeważnie „wiedźmy” były bardzo mądre, zajmowały się przeważnie
lecznictwem, pomagały w porodach i leczyły niezbyt poważne choroby. Często
jednak płaciły za swoje umiejętności wysoką cenę, jaką jest wieczna samotność.
Odstraszały od siebie mężczyzn, często wędrowały z miejsca na miejsce,
mieszkały na uboczu. Młode dziewczyny rzadko miały wystarczające chęci i
ambicje, by dołączyć do grona wiedźm, bo na to trzeba było zapracować.
Małżeństwo wydawało się dużo prostszym wyjściem, a jakoś nigdy nie pomyślały,
że praca w polu, rodzenie i wychowywanie dzieci, to też ciężka orka.
Czarownice
miały dużo gorzej.
Posiadały
większą moc, przeważnie wrodzoną. Z tego powodu mogły czarować nie tylko za
pomocą eliksirów, ale także zaklęć, śpiewów i klątw. Między innymi. Bardzo
rzadko zdarzało się, by czarownica samodzielnie zapanowała nad swoją mocą,
dlatego istniały specjalne akademie, w których kształcono takie talenty.
Niestety,
polityka Gildii Magicznej sprawiła, że tylko ograniczona liczba dziewcząt,
którym wystarczało funduszy, by chociażby zapewnić sobie jakieś ubranie czy
mieszkanie, mogła uczęszczać do takiej akademii. Stypendia przyznawano
najzdolniejszym, które dodatkowo miały trochę własnych pieniędzy. Te
czarownice, które pochodziły z kompletnych nizin społecznych, były skazane na
naukę na własną rękę.
Jeśli
jednak udało im się zdobyć pewne umiejętności, mogły się w życiu dobrze
ustawić. Nie tylko jako lekarze (były to jedyne kobiety, którym czasem, w
pewnych okolicznościach, pozwalano posługiwać się tym tytułem). Mogły także
wykładać w akademiach, prowadzić własne badania naukowe, przygotowywać eliksiry
i wywary, zarabiać na tym wszystkim pieniądze. A pieniądze oznaczały
niezależność, której bardzo wielu kobietom koszmarnie brakowało.
Niestety,
czarownice ponosiły za swój sukces ogromną cenę. Lata pracy z oparami eliksirów
niszczyły ich cerę i urodę, która starzała się bardzo szybko. Czarownice, choć
długowieczne, bardzo krótko cieszyły się prawdziwą pięknością. Nie pomagała
nawet magia, za bardzo były na nią uodpornione. Między innymi ta właśnie
właściwość sprawiała, że większość mężczyzn trzymała się od nich z daleka. Może
bali się też wolności, jaką cieszyły się te kobiety, może świadomości, że nigdy
nie będą im posłuszne. A może niebezpieczeństw, z jakimi wiązała się ich praca.
Szczerze
powiedziawszy, Percy nie potrafił zdefiniować swoich uczuć względem czarownic. Odstraszała
go ich uroda, przyciągał niezwykły urok. Odpychała dziwna aura
niebezpieczeństwa, ściągała z powrotem niecodzienna inteligencja. Czuł się w
ich towarzystwie niepewnie, był zawsze czujny i zawsze spięty.
Tinaig,
jako długoletnia przyjaciółka Vali, budziła w nim trochę inne uczucia. Nadal
doskonale wiedział, że gdyby chciała, unieszkodliwiłaby go jednym szybkim
zaklęciem. Ale nie był wiecznie spięty. Nie bał się jej w ścisłym znaczeniu
tego słowa. I w ogóle miał inne obiekty zainteresowania w pobliżu.
Tym
niemniej z ciekawością patrzył na jej ręce, kiedy wprawnymi ruchami kroiła
korzeń wzdłuż i wydrążała go w środku, pokazując mu, gdzie zebrał się sok. Nie
pytał o zaklęcia, ale opowiadała mu o nich, a czasami nawet pokazywała, na
przykład podsycając ogień pod kotłem, co byłoby zbyt uciążliwe, gdyby nie
trzeba było używać do tego magii.
Czasem
rozmawiali także o bieżącej sytuacji politycznej. Wówczas, jakby za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki, zjawiała się również Vala. Zajmowała miejsce na
stołku, lub, jeśli był już zajęty, wskakiwała na parapet i stamtąd wygłaszała
swoje polityczne komentarze.
—
Daję Williamowi góra dwa lata, zanim hrabia nie wykopie go ze stołka — rzucił
Percy, nalewając sobie piwa z dzbanka.
Tinaig
zmarszczyła brwi.
—
Myślałam, że to tylko taka plotka.
—
A skąd — zaprzeczyli jednocześnie Vala i Percy, którzy zdążyli już
przedyskutować ten temat i uzupełnić swoje informacje. Percy zaczął mówić.
—
Po wojnie hrabia bardzo chciał przejąć kontrolę nad Doliną, ale Południe
wycofało swoje wojska z terenów Federacji tylko pod warunkiem, że to
Kryształowa Góra przejmie kontrolę nad Doliną, a żadna z tych dwóch krain nie
przejdzie pod władzę Federacji, czy to formalną, czy jakąkolwiek inną. Plan
hrabiego zaczął więc kuleć. Wojska Południa za dużo mu nabruździły, żeby nie
chciał sie ich pozbyć, musiał więc znaleźć sposób, by zająć tron na
Kryształowej Górze, jednocześnie samemu go nie obejmując.
—
Ale to przecież jest mi wiadome, tylko że stało się lata temu. — Tinaig
wyglądała na zdziwioną. — Co to ma wspólnego z Williamem obecnie?
—
Dużo, bo hrabia już wtedy chciał go uczynić królem. To byłoby jednak polityczne
samobójstwo, skoro William nie był nikomu znany, a jedyną jego zaletą był
kompletny brak zdolności politycznych i w związku z tym całkowite posłuszeństwo
van Thoyowi. Hrabia, bardzo niechętnie, zmuszony był mocno zmienić swoje plany.
Nie wprowadził swojego zaufanego podwładnego na tron, ale zrobił coś innego,
polityczny majstersztyk, który znacząco podniósł jego notowania.
—
Poszedł na ugodę — wtrąciła Vala, przegryzając kawałek jabłka i przerywając
Percy’emu, bo za długo krążył wokół tematu. — Wycofał swoje wojska z granic
Góry... to jest, bardzo przepraszam, Królestwa Swindoru, ale pod warunkiem
traktatu.
—
Który zakładał faktyczne poddanie Federacji — domyśliła się Tinaig.
—
Właśnie nie do końca — stwierdziła Vala, a jej oczy aż rozbłysły. — Tutaj
właśnie ujawnił się geniusz van Thoya. Zaproponował on bowiem... pomoc
Swindorowi i Dolinie. Wszyscy wiemy, w jakim stanie była Dolina, po prostu na
granicy upadku. A on przeznaczył na jej rozwój wielkie pieniądze.
—
Które nigdy tak naprawdę tam nie dotarły — uzupełnił Percy. — Klucz do
działania tego planu był taki, że Królestwo Swindoru musiało, chcąc nie chcąc,
nawiązać z Federacją kontakty gospodarcze. Zawierali sute umowy handlowe,
ćwiczyli wspólnie wojsko, poprawiali przemysł, pieniądze płynęły wielkim
strumieniem. A potem nagle coś się zepsuło.
—
Dobrze wiesz, co — rzuciła niecierpliwie Vala. — Władcy Swindoru, Finorowi
Drugiemu, władza za bardzo uderzyła do głowy. Chciał się uniezależnić od
Federacji, a na to nie można było pozwolić.
—
I znowu hrabia van Thoy zrobił mistrzowski ruch. Spełnił ich żądania. Pieniądze
przestały płynąć, Swindor wpadł w kryzys, a Dolina pogrążyła się w tak totalnym
chaosie, że już gorzej być nie może. Wówczas władca został zamordowany w
tajemniczych okolicznościach. I władzę objął William, który od początku
zapowiedział, że ma zamiar współpracować z Federacją.
Tinaig
wyglądała na ogłuszoną. Percy i Vala z obojętnymi minami zajęli się jedzeniem.
—
Ale to przecież... niewiarygodne!
Vala
uśmiechnęła się kwaśno.
—
I dlatego jest takie genialne. Nie martw się, William nie będzie hrabiemu długo potrzebny. Po jakimś czasie wszyscy zrozumieją, że jedynym kluczem
do postawienia Kryształowej Góry na nogi jest związanie jej jakąś unią z
Federacją. Może nawet pomyślą, że to ich uratuje. Ale kiedy van Thoy położy już
łapę na kryształach Swindoru, wszystko diabli wezmą i okaże się, o co tak
naprawdę mu chodziło.
—
Czy nie można... czegoś z tym zrobić?
Teraz
i Vala, i Percy, uśmiechnęli się kpiąco.
—
Co? I kto miałby coś zrobić?
A
Tinaig zamilkła, nadal w stanie szoku, bo tak samo jak oni zdawała sobie
sprawę, że w zasadzie nic uczynić nie można...
_____________________________________
Aż jestem zdziwiona tym, jak szybko dodałam ten rozdział.
Sytuacja polityczna może być niezrozumiała, o wiele łatwiej by było, gdyby dołączyć do tego jakąś mapkę, pracuję nad tym.
Szablon wyświetla się bardzo różnie w zależności od przeglądarki. Jeśli macie z nim jakiś problem, piszcie, a spróbujemy coś z tym zrobić.
Opowiadanie rozrasta się do niewiarygodnych rozmiarów. Mam nawet pomysł na spin-off (i bohatera, dla którego nie przewidziałam miejsca i rozwaliłby mi koncepcję. Ale pomysł jest krótki, więc może napiszę go jako miniaturkę do tego świata, co Wy na to, hm?).
[SPAM]
OdpowiedzUsuńAnioły od wieków stoją przy nas i obserwują. Patrzą na to co dobre, ale i na to co złe. Są skłonne otworzyć bramy Raju przed każdym, kto się do nich zgłosi i zgodnie ze swą mądrością udzielają różnych łask. Najlepszym, absolutnie utalentowanym i obdarzonym godną podziwu lekkością pióra, wręczają złote lub platynowe szarfy, by jaśnieli przykładem. Innym, nieobdarzonym przez los tak wspaniałym talentem, dają liczne rady i zwykłe, czarne szarfy. Są one znakiem, że ktoś coś próbuje, czegoś chce się nauczyć, ale daleka droga jeszcze przed nim. Na razie nie jest w stanie jaśnieć niczym gwiazda nad anielskim orszakiem, ale w przyszłości... Kto wie?
Chcesz się przekonać, na którą szarfę zasłużyłeś? Czy powinieneś jaśnieć nad innymi, czy może z zazdrością spoglądać na tych, którzy u góry tworzą swe arcydzieła w blasku platyny? Zgłoś się! Chętnie przyjmiemy Cię w bramach Raju:
http://raj-ocen.blogspot.com
Anieli chętnie przyjmą w swe szeregi braci i siostry (rekrutacja otwarta).
Jeśli nie zauważyłam spamownika, to wybacz ślepotę.
Poważnie chcecie rekrutować konkurencję? ^^
UsuńHaha :D Dobre, dobre :P
UsuńCóż, biorę się za czytanie Twoich wypocin ^^
Zapraszam na trzecią część Losu parszywego. :)
OdpowiedzUsuń