5. domowe bestie



Vala wyszła z domu wcześnie, ledwie pierwsze promienie słońca zatańczyły na jej oknie. Powietrze było rześkie, a zapach traw i rosy unosił się w powietrzu.
Miała nadzieję, że spotka jeszcze kilka wróżek, które jak co ranka odprawiały na wzgórzu swoje rytuały. Potrzebowała kilku ziół, których ostatnio zaczynało jej brakować, a jedynie wróżki mogły jej pomóc w poszukiwaniach.
Szła zamyślona, ale zauważyła wściekle czerwoną wiewiórkę, uciekającą spod jej nóg. Zamiast jednak uciec głębiej w las i schować się na najbliższym drzewie, zwierzątko usiadło dwa kroki dalej i zaczęło ją obserwować ciekawie.
O tak, wróżki były ciekawskie, nieostrożne i bardzo naiwne.
Vala skrzyżowała ręce na piersi i przyjrzała się wiewiórce ciepło.
— Szukam wcześnie kwitnących diabelników, razem z zarodkami.
Wiewiórka zmieniła się w wysoką kobietę o fioletowych oczach i ciemnorudych włosach, odcinających się od jej jasnej, niemal białej skóry na obojczykach. Uśmiechnęła się szeroko.
— Wiedziałam, że to ty — oznajmiła dźwięcznym, miękkim głosem. — Chodź za mną.
I ruszyła w las, a Vala zakasała spódnicę i ledwie za nią nadążała. Wróżka pewnie przemierzała strumyki, kamienie, przewalone drzewa, aż w końcu dotarły na polanę, zalaną światłem słońca, otoczoną delikatną pajęczyną dzikiej róży.
Diabelniki rosły między wystającymi korzeniami drzew, chroniąc się przed słońcem. Ich pomarańczowe kielichy, przypominające lampiony, leniwie prostowały się ku słońcu, a liście zwijały się w rurki, chroniąc woreczki z zarodnikami na spodniej stronie.
— Dziękuję ci — wydyszała Vala, ocierając pot z czoła i szyi. Wróżki były córkami lasów, w przeciwieństwie do niej. Nie miała ich kondycji, płuc ani figury.
— Nie ma za co. Znajdziesz drogę powrotną?
— Nie sądzę.
Wróżka machnęła krótko ręką, a na drzewach pojawiły się lśniące srebrnym światłem znaki w kształcie strzałek. Vala westchnęła z podziwem.
— To z pewnością wiele ułatwi.
Wróżka zachichotała, świadoma efektu, jaki na ludziach robiły jej dziecinne sztuczki. Tak naprawdę od tego była – od pomagania tym biednym, pokrzywdzonym istotom, które nie umiały rozpoznać magii, nawet kiedy działa się przed ich oczami. Pomachała Vali, odwróciła się, zamiatając trawę swoją zwiewną, niebieską sukienką, po czym skoczyła przed siebie, w locie zmieniając się w z powrotem w wiewiórkę. Vala odczekała, aż tamta będzie poza zasięgiem jej słuchu, po czym wymamrotała parę niepochlebnych uwag, kierowanych niewątpliwą zazdrością. Gderając ponuro, zbierała kwitnące diabelniki, kiedy usłyszała za sobą nagły trzask i odwróciła się na pięcie.
— Halo?
„Kretynka”, skarciła samą siebie w myśli. „Tak jakbyś liczyła, że bandyta uprzejmie ci odpowie i może jeszcze się ukłoni”.
Z krzaków wyłoniła się niezbyt wysoka postać kobiety o jasnych włosach, wijących się pięknymi pasmami na plecach i ramionach. Prosto z jej włosów każdy przenosił jednak wzrok na jej twarz – nieproporcjonalnie w stosunku do figury starą, naznaczoną siatką nacięć i blizn, z długim, haczykowatym nosem i za dużymi oczami, nad którymi górowała zrośnięta, ciemna brew.
— Tinaig!
Kobieta uśmiechnęła się szeroko, odsłaniając rząd lśniących zębów.
— Vala! No proszę, nie spodziewałam się, że cię tu znajdę... — stwierdziła z przewrotnym uśmieszkiem, po czym zręcznie zeskoczyła z pokrytego mchem pnia i dodała: — ... a właściwie właśnie na to liczyłam. Proszę, proszę, zbierasz zioła, taak?
Vala z dumą pokazała jej świeżo zebrane liście. Tinaig rzuciła na nie fachowym okiem, po czym wybrała te największe i najpiękniejsze okazy i rzuciła je daleko przed siebie.
— Mówiłam, że ilość wcale nie przechodzi w jakość.

Wracały powoli, rozmawiając leniwie. Tinaig sprawnie prowadziła je leśnymi ścieżkami, nie korzystając wcale ze wskazówek wróżki, tak jakby bywała tu codziennie przez dwadzieścia lat, a nie raz na pięć.
— Czemu wróciłaś?
Vala nie mogła się powstrzymać od zadania tego pytania, a Tinaig nie wyglądała na urażoną.
 Juże ci napomknęłam. — W rzadkich chwilach ujawniał się jej wysokogórski akcent.  — Zmęczyła mnie wieczna tułaczka.  
Vala zerknęła na czarownicę podejrzliwie.
— Tinaig, wybacz, ale tak dawno z tobą nie rozmawiałam, że nie rozproszysz mnie teraz swoim gwarowym słownictwem. Wyrzuć to z siebie, no już.
Po czym wymownie opadła na śliski kamień nad potokiem, oparła ręce na kolanach i wpatrzyła się w wiedźmę spojrzeniem pełnym wyczekiwania. W pierwszej chwili niezwykłość brzydoty Tinaig odrzucała, po kilku minutach – fascynowała, a kiedy jej osobowość mogła zabłysnąć, uroda całkiem przestawała się liczyć. Tak było i tym razem.
Tinaig wdała się tymczasem w konwersację z sową, wiszącą na jednej z gałęzi. Ptak gruchał przymilnie, a w końcu usiadł wiedźmie na ramieniu. Tinaig wyglądała teraz prawdziwie przerażająco.
— No? — pogoniła Vala.
— Nie ma o czym mówić — mruknęła Tinaig. — Próbowałam zaczepić się w  N’agg, ale nie nadaję się na nauczycielkę. Chcieli, żebym robiła im wywary, ale to robota głupiego, eliksiry schodzą jeden po drugim i ciągle trzeba je dorabiać...
Westchnęła i spojrzała w ziemię.
— Uznałam – ciągnęła ciężko — że to nie ma sensu. Wrócę do korzeni. A jeśli zezwolisz... to i u ciebie pomieszkam.
— Zezwalam, zezwalam, lekką ręką. U mnie w domu ostatnio sytuacja i tak wymyka się spod kontroli. „Do korzeni”, to znaczy...
— Spod kontroli?
Tinaig zmarszczyła swoją jedną brew i zastukała palcami w korę drzewa.
— Czy Elleen..?
Vala machnęła ręką.
— Nie, Elleen to złota dziewczyna, jak zawsze, są... inne problemy. Chodź ze mną, to się przekonasz — oznajmiła zrezygnowana, nie mając siły wyjaśniać tego kolejnej osobie.
Po chwili moczenia rąk w strumyku ruszyły dalej, w dół zbocza, zalanego słońcem. Wyszły na pola i łąkę, rozmawiając wesoło.
— Przejdziemy przez stajnie, muszę nakarmić...
Vala zaczęła zdanie, ale go nie skończyła, bo z wyżej wspomnianego przybytku wyszedł Percy, od góry do dołu pokryty błotem i sianem, mamrocząc pod nosem coś o „tych cholernych gówniarzach” oraz przeklinając ich do czwartego pokolenia wstecz. Vala stanęła jak wryta, a na twarz i szyję wypłynął jej rumieniec. Czuła, jak opadają jej ręce. Już nie miał się jak zaprezentować Tinaig, tylko w ten – niezbyt dla niego korzystny – sposób!
Ale czarownica, co Vala stwierdziła z zaskoczeniem, wydawała się być raczej rozbawiona i zaciekawiona niż zgorszona. Percy zobaczył je i zatrzymał się w pół kroku, po czym ostrożnie podszedł do studni, wziął wiadro i wylał sobie jego zawartość na ubłoconą twarz i ręce. Kiedy ociekło z niego trochę wody, podszedł do Tinaig, ukłonił się jej wytwornie i nawiązał uprzejmą rozmowę – na tyle uprzejmą, na ile da się kurtuazyjnie rozmawiać w mokrym ubraniu.
Vala przedstawiła ich sobie, po czym zostawiła wyraźnie zaciekawioną Tinaig i weszła do wnętrza domu. Elleen najwyraźniej dopiero co wstała, bowiem z dość nieszczęśliwą miną siedziała przy stole, opierając głowę na łokciach.
— Wszystko w porządku?
Elleen podniosła głowę.
—Tak. Nie spałam dziś za dobrze — wyjaśniła, tłumiąc ziewnięcie.
Vala odwiesiła pelerynę na haczyk i, wyjmując zioła z koszyka, przyjrzała się córce.
— Co się stało w stajni?
Elleen zmarszczyła czoło, a potem nagle się rozpogodziła.
— Ach, to — wymamrotała z uśmiechem rozbawienia. — To ci mali Grisholmowie.
Vala spojrzała na nią podejrzliwie.
— No tak. — Elleen wzruszyła ramionami. — Wczoraj uciekli z domu, ale zrobili to po nocy i nie zaszli za daleko. Mieli jednego konia, biedne zwierzę najwyraźniej nie bardzo radziło sobie w ciemnościach. Spadł deszcz, koń się poślizgnął, a te diablęta wpadły do strumyka. Jordie złamał sobie nogę na kamieniach. – Zmarszczyła nos. – Podobno wył wniebogłosy, więc Kann w te pędy pobiegł to najbliższego domu, to znaczy do nas. Ustawił się pod oknem Percy’ego i tak długo rzucał w nie kamieniami, aż Percy wyszedł. Próbował cię obudzić, ale spałaś jeszcze jak kamień, więc obudził mnie i kazał ci przekazać, gdzie jest, gdybyś pytała. Ale nie pytałaś. Zresztą zdążył wrócić przed tobą. Musiał mieć wyjątkowo ciężką noc – znaleźć i zapakować te bachory na konia, odwieźć do domu i jeszcze wezwać medyka...
Pokręciła głową i zajrzała do wnętrza kubka przed sobą. Vala zamierzała coś powiedzieć, ale nie zdążyła, bo właśnie w tym momencie do domu weszła Tinaig, strzepując wodę z kaptura własnej peleryny.
— Elleen! Ależ ty wyrosłaś!

***

Tinaig całymi dniami okupowała piec, warząc w ogromnym kotle jakieś ziołowe mikstury. Utrzymywała przy tym, że wszystko to przyda się kiedyś Vali, więc ta wzruszyła ramionami i przygotowywała posiłki na zimno.
Percy odstąpił Tinaig miejsce w małym pokoiku na piętrze i teraz sypiał na ławie pod grubą warstwą koców i skór. Ale dni robiły się coraz zimniejsze, a wieczorami wiatr ciągnął od jezior, więc Percy’emu spało się z dnia na dzień gorzej i częściej niż zwykle odczuwał bóle stawów.
Pewnej nocy zimno wygoniło z łóżka nawet Valę. Narzuciła na siebie zimową pelerynę, ubrała skarpety i zeszła na dół w poszukiwaniu jakiegoś dodatkowego nakrycia.
Stawiając nogę na ostatnim stopniu schodów usłyszała ciężki kaszel, dźwięk tak nieoczekiwany w ciemności, że przez chwilę zamarła zaskoczona. Ale odgłos się powtórzył, a Vala, szukając jego źródła, doszła do głównej izby, gdzie Percy zwijał się w kłębek na kanapie.
Kominek, oczywiście, dogasał. Vala zanotowała ten fakt i podeszła do Percy’ego. Drzemał niespokojnie pod kocem, jego policzki miały niezdrową, bladą barwę. Dotknęła ręką jego czoła, mokrego od potu.
Percy, zdziwiony, otworzył oczy.
— Czy ty wiesz, jakie gorące masz czoło? — szepnęła Vala w ciemności.
W odpowiedzi Percy kaszlnął tak, że aż zgiął się wpół.
—Zaczekaj.
Vala chwyciła z półki w kuchni ciemną butelkę i łyżkę. Syrop z cebuli z dodatkami korzennymi, idealny na przeziębienie, stał zawsze pod ręką, bo Vala lubiła go używać profilaktycznie, a nie tylko jako doraźny środek.
Nalała Percy’emu dwie łyżki. Wypił posłusznie, nie zdając sobie chyba sprawy ze smaku napoju, gdyż co chwilę ocierał rękawem nos. Vala rzuciła mu kłębek chusteczek, których rzadko używała, gdyż ani ona, ani Elleen nie miały specjalnych problemów ze zdrowiem.
Potem poszła po własną pościel i okryła nią Percy’ego pomimo jego protestów. W pokoju było tak zimno, że zdecydowanie nie były to warunki dla chorego. Wyszła na dwór po drewno do kominka, na zewnątrz panował ziąb. Na liściach drzew zauważyła szron.
Wzięła kilka grubych polan i wrzuciła je do kominka, a potem zajęła się rozpalaniem ognia, aż rozbłysnął jasnym, dużym płomieniem, dającym przyjemne ciepło.
Podeszła do Percy’ego, leżącego na kanapie. Wyglądał, jakby zapadł w drzemkę. Poprawiła jego koce, odgarnęła włosy z twarzy. Nieoczekiwanie złapał ją za rękę, kiedy już miała odejść.
— Zostań — poprosił. — Zabrałem ci pościel.
Vala miała ochotę potrząsnąć głową, ale zaraz pomyślała o mało zachęcającej alternatywie: swoim własnym, przeraźliwie zimnym łóżku, bez żadnego okrycia albo wąskim posłaniu Elleen,  na którym córka ledwo mieściła się, a przecież była od matki znacznie, znacznie szczuplejsza. Poza tym... ktoś musi się opiekować Percym w takim stanie.
Znalazłszy dobrą wymówkę, ostrożnie umościła się w nogach Percy’ego.
- Nie bój się mnie – stwierdził kpiąco. – Mam gorączkę, gardło mnie pali żywym ogniem, a zamiast nosa mam wielką bulwę. Co by mówić, nie jestem w formie.
Vala ostrożnie nakryła łydki kołdrą.
— Śpij — rozkazała. — Ktoś musi cię pilnować.

Obudziła się z głową na ramieniu Percy’ego, wciśnięta między niego a oparcie ławy, w przyjemnym cieple kilku warstw pościeli. Podniosła oczy, aż spojrzała w twarz Percy’emu. Wydawał się być tak samo zaskoczony tym widokiem.
— Lepiej się czujesz? — wyrzuciła z siebie Vala.
— Trochę. Dzięki za syrop.
— Nie ma za co.
Z nieokreślonym żalem wyplątała się ze swojego posłania, a kiedy miała wstawać z ławy, zobaczyła Tinaig, która aż przystanęła w progu z wrażenia.
Vala, nie siląc się na wyjaśnienia, rzuciła w przestrzeń „dzień dobry” i uciekła na górę, odprowadzona rozbawionym spojrzeniem przyjaciółki. 

***

Przez następnych kilka dni sytuacja w domu Vali powoli się stabilizowała. Percy wracał do zdrowia, jednak ponieważ Vala wszystkimi siłami skłaniała go, by nie wychodził na mróz, schował dumę do kieszeni i przez najbliższe dwa dni pozostał grzecznie przy ciepłym kominku.
Percy’emu ten stan rzeczy nawet odpowiadał, bo po pierwsze, świadczyło to o pewnych objawach sympatii ze strony Vali – gdyby go nie lubiła, nie troszczyłaby się o jego zdrowie, wręcz przeciwnie. Miałaby go głęboko w poważaniu i nawet gdyby po pas wlazł do rwącego strumienia, prawdopodobnie by się tym nie przejęła.
Po drugie zaś, ale do tego z trudem przyznawał się sam przed sobą, bardzo dobrze mu się siedziało w domu. Nie narzekał na nudę: chcąc się do czegoś przydać, zaoferował Tinaig swoją pomoc i z nieukrywanym zaciekawieniem przyglądał się jej eliksirom, księgom, ziołom i zaklęciom, zapisanym bazgrołami na marginesach kartek.
Wywnioskował z tego, że Tinaig jest prawdziwą czarownicą z darem.
Żeby po prostu „uprawiać magię”, nie trzeba było posiadać specjalnych zdolności. Wystarczyła duża odporność na ból, psychiczny i fizyczny, a także doskonała pamięć i umiejętność przyrządzania prostych wywarów, których przepisy można było zdobyć na każdej Konferencji Magicznej, jeśli tylko miało się wystarczająco dużo pieniędzy lub odwagi, aby porozmawiać z czarownicami. Takie wioskowe przeważnie „wiedźmy” były bardzo mądre, zajmowały się przeważnie lecznictwem, pomagały w porodach i leczyły niezbyt poważne choroby. Często jednak płaciły za swoje umiejętności wysoką cenę, jaką jest wieczna samotność. Odstraszały od siebie mężczyzn, często wędrowały z miejsca na miejsce, mieszkały na uboczu. Młode dziewczyny rzadko miały wystarczające chęci i ambicje, by dołączyć do grona wiedźm, bo na to trzeba było zapracować. Małżeństwo wydawało się dużo prostszym wyjściem, a jakoś nigdy nie pomyślały, że praca w polu, rodzenie i wychowywanie dzieci, to też ciężka orka.
Czarownice miały dużo gorzej.
Posiadały większą moc, przeważnie wrodzoną. Z tego powodu mogły czarować nie tylko za pomocą eliksirów, ale także zaklęć, śpiewów i klątw. Między innymi. Bardzo rzadko zdarzało się, by czarownica samodzielnie zapanowała nad swoją mocą, dlatego istniały specjalne akademie, w których kształcono takie talenty.
Niestety, polityka Gildii Magicznej sprawiła, że tylko ograniczona liczba dziewcząt, którym wystarczało funduszy, by chociażby zapewnić sobie jakieś ubranie czy mieszkanie, mogła uczęszczać do takiej akademii. Stypendia przyznawano najzdolniejszym, które dodatkowo miały trochę własnych pieniędzy. Te czarownice, które pochodziły z kompletnych nizin społecznych, były skazane na naukę na własną rękę.
Jeśli jednak udało im się zdobyć pewne umiejętności, mogły się w życiu dobrze ustawić. Nie tylko jako lekarze (były to jedyne kobiety, którym czasem, w pewnych okolicznościach, pozwalano posługiwać się tym tytułem). Mogły także wykładać w akademiach, prowadzić własne badania naukowe, przygotowywać eliksiry i wywary, zarabiać na tym wszystkim pieniądze. A pieniądze oznaczały niezależność, której bardzo wielu kobietom koszmarnie brakowało.
Niestety, czarownice ponosiły za swój sukces ogromną cenę. Lata pracy z oparami eliksirów niszczyły ich cerę i urodę, która starzała się bardzo szybko. Czarownice, choć długowieczne, bardzo krótko cieszyły się prawdziwą pięknością. Nie pomagała nawet magia, za bardzo były na nią uodpornione. Między innymi ta właśnie właściwość sprawiała, że większość mężczyzn trzymała się od nich z daleka. Może bali się też wolności, jaką cieszyły się te kobiety, może świadomości, że nigdy nie będą im posłuszne. A może niebezpieczeństw, z jakimi wiązała się ich praca.
Szczerze powiedziawszy, Percy nie potrafił zdefiniować swoich uczuć względem czarownic. Odstraszała go ich uroda, przyciągał niezwykły urok. Odpychała dziwna aura niebezpieczeństwa, ściągała z powrotem niecodzienna inteligencja. Czuł się w ich towarzystwie niepewnie, był zawsze czujny i zawsze spięty.
Tinaig, jako długoletnia przyjaciółka Vali, budziła w nim trochę inne uczucia. Nadal doskonale wiedział, że gdyby chciała, unieszkodliwiłaby go jednym szybkim zaklęciem. Ale nie był wiecznie spięty. Nie bał się jej w ścisłym znaczeniu tego słowa. I w ogóle miał inne obiekty zainteresowania w pobliżu.
Tym niemniej z ciekawością patrzył na jej ręce, kiedy wprawnymi ruchami kroiła korzeń wzdłuż i wydrążała go w środku, pokazując mu, gdzie zebrał się sok. Nie pytał o zaklęcia, ale opowiadała mu o nich, a czasami nawet pokazywała, na przykład podsycając ogień pod kotłem, co byłoby zbyt uciążliwe, gdyby nie trzeba było używać do tego magii.
Czasem rozmawiali także o bieżącej sytuacji politycznej. Wówczas, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zjawiała się również Vala. Zajmowała miejsce na stołku, lub, jeśli był już zajęty, wskakiwała na parapet i stamtąd wygłaszała swoje polityczne komentarze.
— Daję Williamowi góra dwa lata, zanim hrabia nie wykopie go ze stołka — rzucił Percy, nalewając sobie piwa z dzbanka.
Tinaig zmarszczyła brwi.
— Myślałam, że to tylko taka plotka.
— A skąd — zaprzeczyli jednocześnie Vala i Percy, którzy zdążyli już przedyskutować ten temat i uzupełnić swoje informacje. Percy zaczął mówić.
— Po wojnie hrabia bardzo chciał przejąć kontrolę nad Doliną, ale Południe wycofało swoje wojska z terenów Federacji tylko pod warunkiem, że to Kryształowa Góra przejmie kontrolę nad Doliną, a żadna z tych dwóch krain nie przejdzie pod władzę Federacji, czy to formalną, czy jakąkolwiek inną. Plan hrabiego zaczął więc kuleć. Wojska Południa za dużo mu nabruździły, żeby nie chciał sie ich pozbyć, musiał więc znaleźć sposób, by zająć tron na Kryształowej Górze, jednocześnie samemu go nie obejmując.
— Ale to przecież jest mi wiadome, tylko że stało się lata temu. — Tinaig wyglądała na zdziwioną. — Co to ma wspólnego z Williamem obecnie?
— Dużo, bo hrabia już wtedy chciał go uczynić królem. To byłoby jednak polityczne samobójstwo, skoro William nie był nikomu znany, a jedyną jego zaletą był kompletny brak zdolności politycznych i w związku z tym całkowite posłuszeństwo van Thoyowi. Hrabia, bardzo niechętnie, zmuszony był mocno zmienić swoje plany. Nie wprowadził swojego zaufanego podwładnego na tron, ale zrobił coś innego, polityczny majstersztyk, który znacząco podniósł jego notowania.
— Poszedł na ugodę — wtrąciła Vala, przegryzając kawałek jabłka i przerywając Percy’emu, bo za długo krążył wokół tematu. — Wycofał swoje wojska z granic Góry... to jest, bardzo przepraszam, Królestwa Swindoru, ale pod warunkiem traktatu.
— Który zakładał faktyczne poddanie Federacji — domyśliła się Tinaig.
— Właśnie nie do końca — stwierdziła Vala, a jej oczy aż rozbłysły. — Tutaj właśnie ujawnił się geniusz van Thoya. Zaproponował on bowiem... pomoc Swindorowi i Dolinie. Wszyscy wiemy, w jakim stanie była Dolina, po prostu na granicy upadku. A on przeznaczył na jej rozwój wielkie pieniądze.
— Które nigdy tak naprawdę tam nie dotarły — uzupełnił Percy. — Klucz do działania tego planu był taki, że Królestwo Swindoru musiało, chcąc nie chcąc, nawiązać z Federacją kontakty gospodarcze. Zawierali sute umowy handlowe, ćwiczyli wspólnie wojsko, poprawiali przemysł, pieniądze płynęły wielkim strumieniem. A potem nagle coś się zepsuło.
— Dobrze wiesz, co — rzuciła niecierpliwie Vala. — Władcy Swindoru, Finorowi Drugiemu, władza za bardzo uderzyła do głowy. Chciał się uniezależnić od Federacji, a na to nie można było pozwolić.
— I znowu hrabia van Thoy zrobił mistrzowski ruch. Spełnił ich żądania. Pieniądze przestały płynąć, Swindor wpadł w kryzys, a Dolina pogrążyła się w tak totalnym chaosie, że już gorzej być nie może. Wówczas władca został zamordowany w tajemniczych okolicznościach. I władzę objął William, który od początku zapowiedział, że ma zamiar współpracować z Federacją.
Tinaig wyglądała na ogłuszoną. Percy i Vala z obojętnymi minami zajęli się jedzeniem.
— Ale to przecież... niewiarygodne!
Vala uśmiechnęła się kwaśno.
— I dlatego jest takie genialne. Nie martw się, William nie będzie hrabiemu długo potrzebny. Po jakimś czasie wszyscy zrozumieją, że jedynym kluczem do postawienia Kryształowej Góry na nogi jest związanie jej jakąś unią z Federacją. Może nawet pomyślą, że to ich uratuje. Ale kiedy van Thoy położy już łapę na kryształach Swindoru, wszystko diabli wezmą i okaże się, o co tak naprawdę mu chodziło.
— Czy nie można... czegoś z tym zrobić?
Teraz i Vala, i Percy, uśmiechnęli się kpiąco.
— Co? I kto miałby coś zrobić?
A Tinaig zamilkła, nadal w stanie szoku, bo tak samo jak oni zdawała sobie sprawę, że w zasadzie nic uczynić nie można...

_____________________________________
Aż jestem zdziwiona tym, jak szybko dodałam ten rozdział.
Sytuacja polityczna może być niezrozumiała, o wiele łatwiej by było, gdyby dołączyć do tego jakąś mapkę, pracuję nad tym.
Szablon wyświetla się bardzo różnie w zależności od przeglądarki. Jeśli macie z nim jakiś problem, piszcie, a spróbujemy coś z tym zrobić. 
Opowiadanie rozrasta się do niewiarygodnych rozmiarów. Mam nawet pomysł na spin-off (i bohatera, dla którego nie przewidziałam miejsca i rozwaliłby mi koncepcję. Ale pomysł jest krótki, więc może napiszę go jako miniaturkę do tego świata, co Wy na to, hm?).

4 komentarze:

  1. [SPAM]
    Anioły od wieków stoją przy nas i obserwują. Patrzą na to co dobre, ale i na to co złe. Są skłonne otworzyć bramy Raju przed każdym, kto się do nich zgłosi i zgodnie ze swą mądrością udzielają różnych łask. Najlepszym, absolutnie utalentowanym i obdarzonym godną podziwu lekkością pióra, wręczają złote lub platynowe szarfy, by jaśnieli przykładem. Innym, nieobdarzonym przez los tak wspaniałym talentem, dają liczne rady i zwykłe, czarne szarfy. Są one znakiem, że ktoś coś próbuje, czegoś chce się nauczyć, ale daleka droga jeszcze przed nim. Na razie nie jest w stanie jaśnieć niczym gwiazda nad anielskim orszakiem, ale w przyszłości... Kto wie?
    Chcesz się przekonać, na którą szarfę zasłużyłeś? Czy powinieneś jaśnieć nad innymi, czy może z zazdrością spoglądać na tych, którzy u góry tworzą swe arcydzieła w blasku platyny? Zgłoś się! Chętnie przyjmiemy Cię w bramach Raju:
    http://raj-ocen.blogspot.com

    Anieli chętnie przyjmą w swe szeregi braci i siostry (rekrutacja otwarta).

    Jeśli nie zauważyłam spamownika, to wybacz ślepotę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poważnie chcecie rekrutować konkurencję? ^^

      Usuń
    2. Haha :D Dobre, dobre :P
      Cóż, biorę się za czytanie Twoich wypocin ^^

      Usuń
  2. Zapraszam na trzecią część Losu parszywego. :)

    OdpowiedzUsuń