6. o balach i srebrnych pajęczynach

Krążył po korytarzach, unikając ludzkiej uwagi. Schował się we wnęce muru i gładził po kieszeni płaszcza, upewniając się, że list ciągle tam tkwi.
Nie był do tego przyzwyczajony, ale to przecież proste zadanie. Preludium do tego, co dopiero ma nadejść. Przełknął ślinę i rozluźnił kołnierzyk. Nagle zrobiło mu się gorąco i duszno.
Dostał dokładne instrukcje. Teraz nie ma już odwrotu, co zostało bardzo wyraźnie zaznaczone. Wystarczy, że będzie dokładnie wypełniał swoje obowiązki, a nikomu nic się nie stanie.
Odchrząknął i kaszlnął w zaciśniętą pięść.
Uspokój się, weź się w garść. Jak ty wyglądasz, strzęp człowieka. Spójrz na siebie. Wyprostuj plecy, o tak.
Zerknął do sali balowej i wygładził zagniecenia ubrania.
Czas wszystko rozpocząć.

***

William od dawna już podejrzewał, że jego żona jest czarodziejką – dzisiaj jego przypuszczenia tylko się potwierdziły. Nie było innego wytłumaczenia dla tego, co zdołała uczynić z ciemnymi wnętrzami, zaśniedziałymi srebrami, wyciągniętą z najgłębszych schowków zastawą stołową. Zamek, po raz pierwszy od wielu lat, lśnił blaskiem tysięcy świec, był wypełniony gwarem i śmiechem, a na Williama patrzono z mniejszą niż zwykle pogardą – niezwykłe, czego potrafi dokonać kobiecy upór i wyobraźnia.
— Jak ty to zrobiłaś? — szepnął William z podziwem do żony, kiedy zatrzymali się na podeście schodów. Regan uśmiechnęła się tylko, a Will musiał przyznać, że od dawna jej uśmiech nie wydawał się aż tak zniewalający. Miała na sobie jakąś czarną sukienkę, wyszywaną srebrną nitką tak gęsto, że aż lśniła w blasku świateł i ściągała na siebie spojrzenia. Nie było tego widać z dołu, gdzie zgromadziła się większość tłumu, ale William miał na Regan doskonały widok i, prawdę powiedziawszy, gdyby mógł, nie odrywałby od niej oczu.
Niestety, w tej chwili musiał się zająć gośćmi – męczącymi, fałszywymi, podlizującymi się, politykami wszelkiej maści i ich żonami. Te ostatnie stanowiły w ogóle ciekawy materiał do obserwacji. Były to kobiety młode i stare, brzydkie i bardzo piękne, przy czym młodość i uroda nierzadko nie stanowiły pary. Miały na sobie najrozmaitsze ubrania; od okropnych, wściekle różowych, szerokich paskudztw po skąpe, czarne, obcisłe sukienki, tak ciasno przylegające do ciała, że ledwo można było w nich chodzić. Will prawie wpadł na żonę hrabiego Millana, bezwstydnie zapatrzony w kobietę, która miała na sobie bardzo cienką, przezroczystą wręcz sukienkę, a na niej warstwę wierzchnią, składającą się ze spódnicy, podtrzymywanej u góry przez misterną plątaninę czarnych pasków, przypominających pajęczynę.
Regan szturchnęła go zdrowo między żebra i uśmiechnęła się szeroko do hrabiego, który skłonił głowę w wytwornym ukłonie.
— Dziękujemy za zaproszenie, mój panie. Moja żona bardzo radowała się z tej wizyty.
„Tak jakbyś ty nie skakał z radości”, pomyślał Will z politowaniem, ale nic nie powiedział, a tylko uśmiechnął się uprzejmie i powiedział coś o tym, jak to miło gościć tak znaczących gości. Hrabia aż pokraśniał na tę pochwałę i tak wypiął pierś do przodu, że zdawało się, iż ordery, zawieszone na przodzie jego marynarki, zaraz odpadną gwałtownie. William wymówił się po chwili szeroko pojętymi obowiązkami i zdołał się uwolnić od Millanów.
— Przestań się na nie gapić, bo robię się zazdrosna — szepnęła Regan, kiedy wmieszali się w tłum. Will posłał jej zaskoczone spojrzenie.
— Ja się gapię?
Regan posłała mu krzywe spojrzenie, ale na jej ustach błąkał się uśmiech rozbawienia.
— Gdyby pozwalała ci na to anatomia, bezustannie obracałbyś głowę dokoła.
William zasępił się nieco.
— No cóż, nie moja wina, że one mają na sobie tak dziwne rzeczy. Jestem mężczyzną, rozumiesz...
— Dobra, dobra, mężczyzno, policzymy się potem.
I ze złośliwym uśmiechem na twarzy pociągnęła go do stołu, gdzie siedziała część towarzystwa. Przeważnie byli to otyli przedstawiciele arystokracji i ich nieszczęśliwe małżonki, siedzące na swoich miejscach z cierpiętniczymi minami.
Ludzie wstawali, kiedy zbliżał się William, skłaniali też przed nim głowę i wymieniali drobne uprzejmości. Will był już bardzo głodny, kiedy w końcu dotarł na swoje miejsce i mógł skosztować deseru, od którego poprzednio się oderwał.
To jest, do czasu, aż ktoś nie puknął go delikatnie w ramię i nie odciągnął od stołu.

***

Regan cudem udało się wymknąć na chwilę. Chciała znaleźć Willa, zanim to strażnicy posłuchają jej rozkazu i zaciągną go na salę balową. Od dawna nie miała okazji go zawołać, wszystkie jej słowa były zamienione na szepty, a te przekazywane od ucha do ucha przez służbę. Nigdy też nie była sama, ktoś ciągle jej towarzyszył, do tego stopnia, że aż zaczęło jej brakować samotności.
Cóż za niezwykłe uczucie.
Stukot jej obcasów zelżał, kiedy weszła na boczne schody. Zauważyła światło pod drzwiami do jednego z salonów, co zdziwiło ją głównie dlatego, że w tym zamku na punkcie świec i niebezpieczeństw związanych z ich używaniem służba miała pewną obsesję. Zaciekawiona, podeszła bliżej do drzwi i już miała zapukać, kiedy usłyszała podniesiony głos Williama:
— Czy hrabia jest tego najzupełniej pewny?
Regan przywarła do drzwi i postarała się nie oddychać.
— Tak wynika z pewnego źródła.
Nie poznawała tego drugiego głosu.
Przez moment zapadła cisza, a potem usłyszała dźwięk kroków.
— Czego chce hrabia?
— Ostrożności. Podejmowania rozważnych decyzji.
— Zgodnych, oczywiście, z jego założeniem.
— Hrabia doskonale pamięta o waszej umowie, panie.
— Nie pojmuję więc, dlaczego przysyła mi listy, które sugerują coś dokładnie odwrotnego.
— Nie było to intencją autora, zapewniam cię, panie.
Zapadła cisza. Trwała tak długo, że Regan przestraszyła się, czy nie powinna stąd uciec, ale wtedy znowu przemówił William.
— Przejdźmy do drugiej części tego listu. Rozumiem, że oficjalnie będzie tu pan...
— Zatrudniony, tak.
— To ta przysługa?
— Tak sądzę, pa...
— Nie mów mi ciągle „panie”, to krępujące. Dobrze, więc co zamierza pan robić? Chyba że hrabia już wyznaczył panu zakres obowiązków?
— O ile dobrze zrozumiałem, mam dołączyć do pałacowej służby.
— Niech więc tak będzie. Masz ze sobą jakieś rzeczy?
Zaczęli przesuwać się w kierunku drzwi. Regan szybko oderwała się od drewna i najciszej, jak potrafiła, pobiegła w głąb korytarza, licząc, że zniknie w cieniu i może jej nie zauważą.
Nie ukrywała, że nie podobały się jej te tajemnicze konszachty, o których nie wiedziała. Hrabia zaczął zatruwać jej życie dawno temu, ale dopiero niedawno odczuła to wszystko tak boleśnie.

***

Tymczasem w domu daleko stąd więzi rodzinne ulegały stopniowemu zacieśnieniu.
Tinaig, uwarzywszy już część eliksirów, pozwalała Vali od czasu do czasu zrobić coś w kuchni. Vala uczciła ten przełomowy moment istnym kulinarnym szaleństwem.
— Myślałam, że mamy oszczędzać na zimę — zauważył Elleen, żartobliwie unosząc brew.
Percy zatarł ręce i pierwszy usiadł przy stole.
— Postanowiłam zaszaleć przed zimą — uśmiechnęła się Vala.
Tinaig nalała sobie szczodrą ręką talerz zupy cebulowej i pochwaliła zapach.
— Wiele podobnych potraw jadłam, ale żadna nie była tak pysznie pachnąca — stwierdziła, mieszając łyżką w talerzu.
— To znaczy gdzie jadłaś? — zainteresował się Percy.
Tinaig wzruszyła ramionami.
— Na zamku króla Williama na przykład.
Twarze Vali i Percy’ego stężały. Elleen uważnie śledziła tę nagłą zmianę atmosfera.
— Słuchajcie, dawno już zauważyłam, że na wieść o królu robicie się nagle bardzo nerwowi. Z jakiegoś jednak powodu nie mogę wydusić z żadnego z was słowa na ten temat i nie ukrywam, że ta tajemnica doprowadza mnie do frustracji. Czy bylibyście tak mili i łaskawie powiedzieli, o co chodzi?
Percy wymienił z Valą spojrzenia i odchrząknął znacząco.
— Znasz geografię i historię tego regionu, prawda? Kojarzysz wojnę sprzed dwudziestu lat?
— Nie bardzo – przyznała się kwaśno Elleen. — Mama uczyła mnie historii, ale starannie omijała ten temat, a książki... — zarumieniła się i urwała.
Percy pokiwał głową i, pochyliwszy się do przodu, oparł łokcie na stole.
— Cóż, to dobrze, że wiesz chociaż, jak ten region wygląda obecnie. Piętnaście lat temu sytuacja prezentowała się nieco inaczej. Północ rozciągała się od przełęczy Marhon, przez góry Trowiru, aż do obecnej granicy Południa. Południe zresztą miało te same granice. Ale nad nim... nad nim rozciągała się Dolina, kraina właściwie jałowa, położona w kiepskim miejscu. Jej jedyne złoża to drewno i odrobina węgla przy granicy. Z jakiegoś jednak powodu ten kraj był zawsze punktem zapalnym. Graniczył z Federacją Północy i Kryształową Górą, to jest, pardon, Królestwem Swindoru. Dolina była bardzo wyniszczona z powodu kiepskich rządów. Znajdowała się pod kontrolą Swindoru, ale tak naprawdę panowała tam anarchia. Po śmierci królowej Alvy nie było nikogo, kto miałby rządzić doliną. Jej mąż uciekł do brata, na północ, razem z córką, którą tam oddał na wychowanie. Księżniczka żyła sobie względnie zadowolona, aż pewnego dnia jej wuj, król Swindoru, doszedł do wniosku, że posadzenie bratanicy na tronie Doliny będzie doprawdy doskonałym pomysłem. Jak pomyślał, tak zrobił.
— Oczywiście ludziom w Dolinie nie bardzo było w smak, że jakaś obca kobieta, której właściwie nigdy nie widzieli, przyjeżdża znikąd i zamierza nimi rządzić. Buntowali się, i to strasznie ostro, kiedy zaczęła zaprowadzać w kraju reformy. Walki przy granicach zaczęły przybierać poważny obrót. Młoda królowa zatrudniała w swoim zamku wiele osób, w tym pałacowego skrybę i posłańca, który, jak się później okazało, szpiegował pod jej nosem dla hrabiego van Thoya.
— Dlaczego?
— Z pobudek osobistych — wyjaśnił Percy. — Posłaniec był bardzo rozgoryczony monarchią po tym, jak jego protektor, pewien pomniejszy hrabia, został wypędzony z zamku i zlinczowany za coś, co, zdaniem posłańca, było nic nieznaczącym uczynkiem. Van Thoy obiecał ułaskawienie i oczyszczenie dobrego imienia hrabiego, zapewnienie mu nowego lokum, i tak dalej...
— Czyli hrabia nie zginął? Mówiłeś, że...
— Tak, wymierzono mu karę — przyznał Percy. — Ale tłum opamiętał się w porę i go nie zamordowano. Tym niemniej, van Thoy do tej pory nie wypełnił swojej części umowy, a hrabia, gdziekolwiek by się nie znajdował, na pewno już nie żyje. W każdym razie: w tamtym czasie posłaniec żył we względnej nędzy, więc każda forma zarobku była mu miła. Ale potem wybuchła wojna między Północą a Południem i plany trochę się skomplikowały. Królowa uciekła z zamku, króla Swindoru zamordowano, kraje połączono, a władzę objął ktoś inny. Po wieloletnich perypetiach sam zdrajca, jak się okazało.
Elleen opadła szczęka; dosłownie. Nie była głupia, całkiem nieźle orientowała się w historii, ale tych faktów nie znała kompletnie.
— Król William?!
Zgromadzeni wokół stołu mieli dość nietęgie miny. Spojrzała na nich ponownie.
— Ale... czy wy byliście jakimiś... zwolennikami tej królowej? Dlatego tak nie znosicie króla i unikacie tego tematu?
Percy i Tinaig spojrzeli na siebie. Spróbowali nawiązać kontakt z Valą, ale ta twardo patrzyła w blat stołu.
— Nie, dziewczyno — przemówił miękko Percy. — Królowa to twoja matka.

***

Jak łatwo sobie wyobrazić, po tym komunikacie nastąpił nieoczekiwany chaos. Elleen zakrztusiła się zupą. Vala wyglądała, jakby zaraz miała się rozpłakać. Tinaig i Percy rozważali, na ile są w tym momencie niemile widziani.
— Mamo?
Elleen wyglądała na zwyczajnie zdezorientowaną.
— Naprawdę?
Vala spojrzała na nią i tylko skinęła głową.
— Ale... nie rozumiem — stwierdziła bezradnie Elleen. — Czemu mi nie powiedziałaś?
— Tak było łatwiej – wymamrotała Vala, z powrotem przenosząc wzrok na stół. Elleen wyglądała jednak na bardzo zranioną.
— Ale tata... on o tym wiedział, prawda?
— Pewnie, z tego powodu się ze mną ożenił — stwierdziła Vala nieco kpiąco, swoim prawie normalnym tonem.
To dotknęło Elleen jeszcze bardziej niż poprzedni komentarz.
— Ach tak. Cóż. Przepraszam na moment.
Po czym wstała i wyszła. Po kilku sekundach wyszła również Vala, ale zupełnie w drugą stronę.
Tinaig pochyliła się nad stołem. Percy z zaskoczeniem stwierdził, że zamierza skończyć talerz zupy.
— Zamierzasz iść za Valą w tym stanie? – rzuciła swobodnie Tinaig. Percy pokręcił głową. — No widzisz. A Elleen jest do niej bardziej podobna, niż się wydaje.

***

Vala zeszła wolno krętą ścieżką nad potok, mocno ściskając koszyk w zgięciu łokcia. Drugą ręką przytrzymywała pelerynę, czując, jak pomiędzy warstwy jej spódnic wkrada się zimno.
— Ożeż ty farfoclu jeden...
Ten i wiele innych, daleko ciekawszych okrzyków, dochodził co pewien czas z samego strumyka, gdzie Percy, zanurzony w wodzie do pół uda, polował na pstrągi.
— Hej, hej, żołnierzu! — zawołała Vala, machając koszykiem. — Jak połów?
— Zimno jak cholera! — odkrzyknął w odpowiedzi. — Ale sama zobacz!
Wskazał jej kosz wypełniony do połowy rybami.
— Chyba już wystarczy, co?
— Chciałem dołożyć już trochę do zimowych zapasów. Zamarynujecie sobie z Elleen i na zimę jak znalazł.
Vala posmutniała nagle i odwróciła twarz. Do tej pory nie poruszali tematu jego wyjazdu, mając nadzieję, że terminu nigdy nie ustalą. Percy musiał coś zauważyć, bo wyszedł z potoku, ociekając wodą, i ciekawie spojrzał na koszyk Vali.
— No i co za specjały tam niesiesz? — zagadnął spokojnie i stosunkowo łagodnie w porównaniu z jego wcześniejszą złością na ryby.
Vala uśmiechnęła się i odsłoniła zawartość koszyka.
— Mam bułeczki z kremem — oświadczyła nie bez dumy. — Trochę piwa korzennego i wędzony ser na zagryzkę, gdybyś chciał.
Percy chciał. Wyjął koszyk z jej rąk i opadł na leżący w pobliżu pień drzewa, pociągając Valę za sobą.
— Gotujesz pierwszorzędnie — wymamrotał z pełnymi ustami. — Nigdy bym się po tobie nie spodziewał.
Vala mocno dźgnęła go w żebra.
— To umiejętność nabyta z konieczności – wyjaśniła, odrywając kawałek bułeczki. — Nie nazwałabym gotowania swoją pasją.
Percy pokiwał głową, ale Vala nie była pewna, czy usłyszał wszystko, co mówiła, gdyż dobierał się właśnie do butelki z piwem.
— Elleen nadal jest chyba oszołomiona ostatnimi rewelacjami — zauważyła Vala od niechcenia, skubiąc bułkę.
Percy posłał jej spojrzenie z serii „i czemu się dziwisz”.
— Cóż, nie dowiadujesz się na co dzień takich rzeczy o swojej matce. Ale mam wrażenie, że nie to ją zabolało, raczej fakt, że specjalnie tak długo to przed nią ukrywałaś. Ale, oczywiście, ja się na kobietach nie znam — westchnął ciężko i jakby do siebie.
Vala pokiwała głową.
— Chyba masz rację — przyznała smutno. — Ale po prostu... tak naprawdę było łatwiej. Nie chciałam rozwiewać jej złudzeń.
– Jakich złudzeń, Elleen jest już dorosła. Dziwne, że nie musi odpędzać się bezustannie od adoratorów. Zresztą stosunkowo nieźle to przyjęła.
— Nie mam pojęcia, dlaczego tak nagle zmieniasz temat — westchnęła Vala. — Ale czy jesteś najzupełniej pewien, że nie przeziębisz się od tego siedzenia w zimnie?
— I kto tu zmienia temat – zauważył wesoło Percy. — Nie, zdaje mi się, że twój syrop wybił wszystkie choroby w moim organizmie.
Vala zaczerwieniła się lekko. Nie rozmawiali jeszcze o tamtej dziwnej nocy.
— Cieszę się. Po to go przyrządzam.
— Raczej martwiłbym się, czy ty się nie przeziębiłaś.
— Nie, było... było mi całkiem ciepło — przyznała, rumieniąc się coraz bardziej. Z pewnym niesmakiem zauważyła, że zachowuje się jak młoda dziewczyna, a tą już, niestety, nie jest.
— Czy myślałeś kiedykolwiek… — urwała, ale Percy spojrzał na nią zaintrygowany, więc musiała kontynuować. — Że może, w innych okolicznościach, bez ciążącej nad nami wojny… — żałowała, że się odezwała — mogłoby nam się udać?
Wyrzuciła to z siebie i od razu zrugała, że wzbudza to w niej tyle emocji. Percy spojrzał na nią, uważnie i długo.
— Myślę, że nie.
Jej serce spadło w okolice żołądka: odwróciła głowę, ale Percy ciągnął dalej.
— Presja twojego wuja byłaby zbyt silna, straciłabyś szacunek i pozycję nie tylko w królestwie, ale także na arenie międzynarodowej. Małżeństwo ze zwykłym rycerzem, nikomu nie znanym…
— Dobrze, dobrze, rozumiem — skwitowała Vala, z natężeniem patrząc na trawę przed sobą. Percy chwycił ją jednak za łokieć i delikatnie obrócił ku sobie. Śmiał się.
— Ale teraz — kontynuował, łapiąc ją za przegub drugiej ręki, którą się na niego zamachnęła — nie ma twojego wuja, a ty nie rządzisz, więc nie miałabyś czego tracić. Ja nie jestem rycerzem. Oboje stoimy tak samo nisko w hierarchii społecznej. Pytanie powinno brzmieć: czy może nam się udać?
Vala patrzyła na niego przez chwilę w ciszy.
— Myślę, że tak.
A Percy pochylił się do przodu, ku niej, i pocałował ją delikatnie, nie pytając o pozwolenie. I Vala po raz kolejny poczuła się zaskoczona tym, że jej serce znowu zaczyna bić szybciej, więc wtuliła się bardziej w Percy’ego, ciesząc się jego ciepłem, zapachem, a przede wszystkim – obecnością. I choć na dworze było cholernie zimno, powietrze było przesiąknięte zapachem ryby i nawozu z pobliskich pól, a wilgoć z pnia odcisnęła ślad na jej spódnicy, Vala po raz pierwszy od dawna poczuła, że właściwie nie obchodzi jej ani obiad, ani spódnica, ani jutrzejszy dzień.

_______________________________________
Zaczyyyna się. Nie mówcie, że za szybko, bo tak bardzo się hamowałam, że jeszcze trochę, a w ogóle ich związek nie doszedłby do skutku :P Co poradzę, jestem niepoprawną pragmatyczką z nieuleczalną skłonnością do szczęśliwych zakończeń - a tutaj do zakończenia jest takstraszniedaleko, że cieszcie się, póki jest wesoło.
To znaczy, nie wszędzie jest wesoło. Ale u Vali, na razie - tak.  

 poprzedni rozdział

4 komentarze:

  1. Zmieniłaś czcionkę, prawda? ^^.
    Teraz będzie mi się lepiej czytać, dziękuję! <3 :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, nie.
      Jednak jest ta sama, nie wiem czemu widziałam, że masz zwykłe TNR : C

      Usuń
    2. Bo widocznie szablon się do końca nie załadował :D Ale szczerze, bawiłam się bajerami, a tak naprawdę sama wolę znormalizowaną czcionkę, więc chyba uznam eksperyment za średnio udany ^^

      Usuń
    3. Ja sama dopiero niedawno zmieniłam czcionkę u siebie. Miałam wcześniej, ale pobyt w szpitalu... no i sama wiesz ;).
      Niah, niah. Niedługo sobie poczytam to, co tu stworzyłaś ^^

      Usuń