Krążył po
korytarzach, unikając ludzkiej uwagi. Schował się we wnęce muru i gładził po
kieszeni płaszcza, upewniając się, że list ciągle tam tkwi.
Nie był do tego
przyzwyczajony, ale to przecież proste zadanie. Preludium do tego, co dopiero
ma nadejść. Przełknął ślinę i rozluźnił kołnierzyk. Nagle zrobiło mu się gorąco
i duszno.
Dostał dokładne
instrukcje. Teraz nie ma już odwrotu, co zostało bardzo wyraźnie zaznaczone.
Wystarczy, że będzie dokładnie wypełniał swoje obowiązki, a nikomu nic się nie
stanie.
Odchrząknął i
kaszlnął w zaciśniętą pięść.
Uspokój się, weź się w garść. Jak ty
wyglądasz, strzęp człowieka. Spójrz na siebie. Wyprostuj plecy, o tak.
Zerknął do sali
balowej i wygładził zagniecenia ubrania.
Czas wszystko
rozpocząć.
***
William od dawna
już podejrzewał, że jego żona jest czarodziejką – dzisiaj jego przypuszczenia
tylko się potwierdziły. Nie było innego wytłumaczenia dla tego, co zdołała
uczynić z ciemnymi wnętrzami, zaśniedziałymi srebrami, wyciągniętą z
najgłębszych schowków zastawą stołową. Zamek, po raz pierwszy od wielu lat,
lśnił blaskiem tysięcy świec, był wypełniony gwarem i śmiechem, a na Williama
patrzono z mniejszą niż zwykle pogardą – niezwykłe, czego potrafi dokonać
kobiecy upór i wyobraźnia.
— Jak ty to
zrobiłaś? — szepnął William z podziwem do żony, kiedy zatrzymali się na
podeście schodów. Regan uśmiechnęła się tylko, a Will musiał przyznać, że od
dawna jej uśmiech nie wydawał się aż tak zniewalający. Miała na sobie jakąś
czarną sukienkę, wyszywaną srebrną nitką tak gęsto, że aż lśniła w blasku
świateł i ściągała na siebie spojrzenia. Nie było tego widać z dołu, gdzie
zgromadziła się większość tłumu, ale William miał na Regan doskonały widok i,
prawdę powiedziawszy, gdyby mógł, nie odrywałby od niej oczu.
Niestety, w tej chwili musiał się zająć gośćmi – męczącymi,
fałszywymi, podlizującymi się, politykami wszelkiej maści i ich żonami. Te
ostatnie stanowiły w ogóle ciekawy materiał do obserwacji. Były to kobiety
młode i stare, brzydkie i bardzo piękne, przy czym młodość i uroda nierzadko nie
stanowiły pary. Miały na sobie najrozmaitsze ubrania; od okropnych, wściekle
różowych, szerokich paskudztw po skąpe, czarne, obcisłe sukienki, tak ciasno
przylegające do ciała, że ledwo można było w nich chodzić. Will prawie wpadł na
żonę hrabiego Millana, bezwstydnie zapatrzony w kobietę, która miała na sobie
bardzo cienką, przezroczystą wręcz sukienkę, a na niej warstwę wierzchnią,
składającą się ze spódnicy, podtrzymywanej u góry przez misterną plątaninę
czarnych pasków, przypominających pajęczynę.
Regan szturchnęła
go zdrowo między żebra i uśmiechnęła się szeroko do hrabiego, który skłonił
głowę w wytwornym ukłonie.
— Dziękujemy za
zaproszenie, mój panie. Moja żona bardzo radowała się z tej wizyty.
„Tak jakbyś ty
nie skakał z radości”, pomyślał Will z politowaniem, ale nic nie powiedział, a
tylko uśmiechnął się uprzejmie i powiedział coś o tym, jak to miło gościć tak
znaczących gości. Hrabia aż pokraśniał na tę pochwałę i tak wypiął pierś do
przodu, że zdawało się, iż ordery, zawieszone na przodzie jego marynarki, zaraz
odpadną gwałtownie. William wymówił się po chwili szeroko pojętymi obowiązkami
i zdołał się uwolnić od Millanów.
— Przestań się na
nie gapić, bo robię się zazdrosna — szepnęła Regan, kiedy wmieszali się w tłum.
Will posłał jej zaskoczone spojrzenie.
— Ja się gapię?
Regan posłała mu
krzywe spojrzenie, ale na jej ustach błąkał się uśmiech rozbawienia.
— Gdyby pozwalała
ci na to anatomia, bezustannie obracałbyś głowę dokoła.
William zasępił
się nieco.
— No cóż, nie
moja wina, że one mają na sobie tak dziwne rzeczy. Jestem mężczyzną,
rozumiesz...
— Dobra, dobra,
mężczyzno, policzymy się potem.
I ze złośliwym
uśmiechem na twarzy pociągnęła go do stołu, gdzie siedziała część towarzystwa.
Przeważnie byli to otyli przedstawiciele arystokracji i ich nieszczęśliwe
małżonki, siedzące na swoich miejscach z cierpiętniczymi minami.
Ludzie wstawali,
kiedy zbliżał się William, skłaniali też przed nim głowę i wymieniali drobne
uprzejmości. Will był już bardzo głodny, kiedy w końcu dotarł na swoje miejsce
i mógł skosztować deseru, od którego poprzednio się oderwał.
To jest, do
czasu, aż ktoś nie puknął go delikatnie w ramię i nie odciągnął od stołu.
***
Regan cudem udało
się wymknąć na chwilę. Chciała znaleźć Willa, zanim to strażnicy posłuchają jej
rozkazu i zaciągną go na salę balową. Od dawna nie miała okazji go zawołać,
wszystkie jej słowa były zamienione na szepty, a te przekazywane od ucha do
ucha przez służbę. Nigdy też nie była sama, ktoś ciągle jej towarzyszył, do
tego stopnia, że aż zaczęło jej brakować samotności.
Cóż za niezwykłe
uczucie.
Stukot jej
obcasów zelżał, kiedy weszła na boczne schody. Zauważyła światło pod drzwiami
do jednego z salonów, co zdziwiło ją głównie dlatego, że w tym zamku na punkcie
świec i niebezpieczeństw związanych z ich używaniem służba miała pewną obsesję.
Zaciekawiona, podeszła bliżej do drzwi i już miała zapukać, kiedy usłyszała
podniesiony głos Williama:
— Czy hrabia jest
tego najzupełniej pewny?
Regan przywarła
do drzwi i postarała się nie oddychać.
— Tak wynika z
pewnego źródła.
Nie poznawała
tego drugiego głosu.
Przez moment
zapadła cisza, a potem usłyszała dźwięk kroków.
— Czego chce
hrabia?
— Ostrożności.
Podejmowania rozważnych decyzji.
— Zgodnych,
oczywiście, z jego założeniem.
— Hrabia
doskonale pamięta o waszej umowie, panie.
— Nie pojmuję
więc, dlaczego przysyła mi listy, które sugerują coś dokładnie odwrotnego.
— Nie było to
intencją autora, zapewniam cię, panie.
Zapadła cisza.
Trwała tak długo, że Regan przestraszyła się, czy nie powinna stąd uciec, ale
wtedy znowu przemówił William.
— Przejdźmy do
drugiej części tego listu. Rozumiem, że oficjalnie będzie tu pan...
— Zatrudniony,
tak.
— To ta
przysługa?
— Tak sądzę,
pa...
— Nie mów mi
ciągle „panie”, to krępujące. Dobrze, więc co zamierza pan robić? Chyba że
hrabia już wyznaczył panu zakres obowiązków?
— O ile dobrze
zrozumiałem, mam dołączyć do pałacowej służby.
— Niech więc tak
będzie. Masz ze sobą jakieś rzeczy?
Zaczęli przesuwać
się w kierunku drzwi. Regan szybko oderwała się od drewna i najciszej, jak
potrafiła, pobiegła w głąb korytarza, licząc, że zniknie w cieniu i może jej
nie zauważą.
Nie ukrywała, że
nie podobały się jej te tajemnicze konszachty, o których nie wiedziała. Hrabia
zaczął zatruwać jej życie dawno temu, ale dopiero niedawno odczuła to wszystko
tak boleśnie.
***
Tymczasem w domu
daleko stąd więzi rodzinne ulegały stopniowemu zacieśnieniu.
Tinaig,
uwarzywszy już część eliksirów, pozwalała Vali od czasu do czasu zrobić coś w
kuchni. Vala uczciła ten przełomowy moment istnym kulinarnym szaleństwem.
— Myślałam, że
mamy oszczędzać na zimę — zauważył Elleen, żartobliwie unosząc brew.
Percy zatarł ręce
i pierwszy usiadł przy stole.
— Postanowiłam
zaszaleć przed zimą — uśmiechnęła się Vala.
Tinaig nalała
sobie szczodrą ręką talerz zupy cebulowej i pochwaliła zapach.
— Wiele podobnych
potraw jadłam, ale żadna nie była tak pysznie pachnąca — stwierdziła, mieszając
łyżką w talerzu.
— To znaczy gdzie
jadłaś? — zainteresował się Percy.
Tinaig wzruszyła
ramionami.
— Na zamku króla
Williama na przykład.
Twarze Vali i
Percy’ego stężały. Elleen uważnie śledziła tę nagłą zmianę atmosfera.
— Słuchajcie, dawno
już zauważyłam, że na wieść o królu robicie się nagle bardzo nerwowi. Z
jakiegoś jednak powodu nie mogę wydusić z żadnego z was słowa na ten temat i
nie ukrywam, że ta tajemnica doprowadza mnie do frustracji. Czy bylibyście tak
mili i łaskawie powiedzieli, o co chodzi?
Percy wymienił z
Valą spojrzenia i odchrząknął znacząco.
— Znasz geografię
i historię tego regionu, prawda? Kojarzysz wojnę sprzed dwudziestu lat?
— Nie bardzo –
przyznała się kwaśno Elleen. — Mama uczyła mnie historii, ale starannie omijała
ten temat, a książki... — zarumieniła się i urwała.
Percy pokiwał
głową i, pochyliwszy się do przodu, oparł łokcie na stole.
— Cóż, to dobrze,
że wiesz chociaż, jak ten region wygląda obecnie. Piętnaście lat temu sytuacja
prezentowała się nieco inaczej. Północ rozciągała się od przełęczy Marhon,
przez góry Trowiru, aż do obecnej granicy Południa. Południe zresztą miało te
same granice. Ale nad nim... nad nim rozciągała się Dolina, kraina właściwie
jałowa, położona w kiepskim miejscu. Jej jedyne złoża to drewno i odrobina
węgla przy granicy. Z jakiegoś jednak powodu ten kraj był zawsze punktem
zapalnym. Graniczył z Federacją Północy i Kryształową Górą, to jest, pardon,
Królestwem Swindoru. Dolina była bardzo wyniszczona z powodu kiepskich rządów.
Znajdowała się pod kontrolą Swindoru, ale tak naprawdę panowała tam anarchia.
Po śmierci królowej Alvy nie było nikogo, kto miałby rządzić doliną. Jej mąż
uciekł do brata, na północ, razem z córką, którą tam oddał na wychowanie. Księżniczka
żyła sobie względnie zadowolona, aż pewnego dnia jej wuj, król Swindoru,
doszedł do wniosku, że posadzenie bratanicy na tronie Doliny będzie doprawdy
doskonałym pomysłem. Jak pomyślał, tak zrobił.
— Oczywiście
ludziom w Dolinie nie bardzo było w smak, że jakaś obca kobieta, której
właściwie nigdy nie widzieli, przyjeżdża znikąd i zamierza nimi rządzić.
Buntowali się, i to strasznie ostro, kiedy zaczęła zaprowadzać w kraju reformy.
Walki przy granicach zaczęły przybierać poważny obrót. Młoda królowa
zatrudniała w swoim zamku wiele osób, w tym pałacowego skrybę i posłańca, który, jak się
później okazało, szpiegował pod jej nosem dla hrabiego van Thoya.
— Dlaczego?
— Z pobudek
osobistych — wyjaśnił Percy. — Posłaniec był bardzo rozgoryczony monarchią po tym,
jak jego protektor, pewien pomniejszy hrabia, został wypędzony z zamku i
zlinczowany za coś, co, zdaniem posłańca, było nic nieznaczącym uczynkiem. Van
Thoy obiecał ułaskawienie i oczyszczenie dobrego imienia hrabiego, zapewnienie
mu nowego lokum, i tak dalej...
— Czyli hrabia nie zginął? Mówiłeś, że...
— Czyli hrabia nie zginął? Mówiłeś, że...
— Tak, wymierzono
mu karę — przyznał Percy. — Ale tłum opamiętał się w porę i go nie zamordowano.
Tym niemniej, van Thoy do tej pory nie wypełnił swojej części umowy, a hrabia,
gdziekolwiek by się nie znajdował, na pewno już nie żyje. W każdym razie: w
tamtym czasie posłaniec żył we względnej nędzy, więc każda forma zarobku była mu
miła. Ale potem wybuchła wojna między Północą a Południem i plany trochę się
skomplikowały. Królowa uciekła z zamku, króla Swindoru zamordowano, kraje
połączono, a władzę objął ktoś inny. Po wieloletnich perypetiach sam zdrajca,
jak się okazało.
Elleen opadła
szczęka; dosłownie. Nie była głupia, całkiem nieźle orientowała się w historii,
ale tych faktów nie znała kompletnie.
— Król William?!
Zgromadzeni wokół
stołu mieli dość nietęgie miny. Spojrzała na nich ponownie.
— Ale... czy wy
byliście jakimiś... zwolennikami tej królowej? Dlatego tak nie znosicie króla i
unikacie tego tematu?
Percy i Tinaig
spojrzeli na siebie. Spróbowali nawiązać kontakt z Valą, ale ta twardo patrzyła
w blat stołu.
— Nie, dziewczyno
— przemówił miękko Percy. — Królowa to twoja matka.
***
Jak łatwo sobie
wyobrazić, po tym komunikacie nastąpił nieoczekiwany chaos. Elleen zakrztusiła
się zupą. Vala wyglądała, jakby zaraz miała się rozpłakać. Tinaig i Percy
rozważali, na ile są w tym momencie niemile widziani.
— Mamo?
Elleen wyglądała
na zwyczajnie zdezorientowaną.
— Naprawdę?
Vala spojrzała na
nią i tylko skinęła głową.
— Ale... nie
rozumiem — stwierdziła bezradnie Elleen. — Czemu mi nie powiedziałaś?
— Tak było
łatwiej – wymamrotała Vala, z powrotem przenosząc wzrok na stół. Elleen
wyglądała jednak na bardzo zranioną.
— Ale tata... on
o tym wiedział, prawda?
— Pewnie, z tego
powodu się ze mną ożenił — stwierdziła Vala nieco kpiąco, swoim prawie
normalnym tonem.
To dotknęło
Elleen jeszcze bardziej niż poprzedni komentarz.
— Ach tak. Cóż.
Przepraszam na moment.
Po czym wstała i
wyszła. Po kilku sekundach wyszła również Vala, ale zupełnie w drugą stronę.
Tinaig pochyliła
się nad stołem. Percy z zaskoczeniem stwierdził, że zamierza skończyć talerz
zupy.
— Zamierzasz iść
za Valą w tym stanie? – rzuciła swobodnie Tinaig. Percy pokręcił głową. — No
widzisz. A Elleen jest do niej bardziej podobna, niż się wydaje.
***
Vala zeszła wolno
krętą ścieżką nad potok, mocno ściskając koszyk w zgięciu łokcia. Drugą ręką
przytrzymywała pelerynę, czując, jak pomiędzy warstwy jej spódnic wkrada się
zimno.
— Ożeż ty
farfoclu jeden...
Ten i wiele
innych, daleko ciekawszych okrzyków, dochodził co pewien czas z samego
strumyka, gdzie Percy, zanurzony w wodzie do pół uda, polował na pstrągi.
— Hej, hej,
żołnierzu! — zawołała Vala, machając koszykiem. — Jak połów?
— Zimno jak
cholera! — odkrzyknął w odpowiedzi. — Ale sama zobacz!
Wskazał jej kosz
wypełniony do połowy rybami.
— Chyba już
wystarczy, co?
— Chciałem
dołożyć już trochę do zimowych zapasów. Zamarynujecie sobie z Elleen i na zimę
jak znalazł.
Vala posmutniała
nagle i odwróciła twarz. Do tej pory nie poruszali tematu jego wyjazdu, mając
nadzieję, że terminu nigdy nie ustalą. Percy musiał coś zauważyć, bo wyszedł z
potoku, ociekając wodą, i ciekawie spojrzał na koszyk Vali.
— No i co za
specjały tam niesiesz? — zagadnął spokojnie i stosunkowo łagodnie w porównaniu
z jego wcześniejszą złością na ryby.
Vala uśmiechnęła
się i odsłoniła zawartość koszyka.
— Mam bułeczki z
kremem — oświadczyła nie bez dumy. — Trochę piwa korzennego i wędzony ser na
zagryzkę, gdybyś chciał.
Percy chciał.
Wyjął koszyk z jej rąk i opadł na leżący w pobliżu pień drzewa, pociągając Valę
za sobą.
— Gotujesz
pierwszorzędnie — wymamrotał z pełnymi ustami. — Nigdy bym się po tobie nie
spodziewał.
Vala mocno
dźgnęła go w żebra.
— To umiejętność
nabyta z konieczności – wyjaśniła, odrywając kawałek bułeczki. — Nie nazwałabym
gotowania swoją pasją.
Percy pokiwał
głową, ale Vala nie była pewna, czy usłyszał wszystko, co mówiła, gdyż dobierał
się właśnie do butelki z piwem.
— Elleen nadal
jest chyba oszołomiona ostatnimi rewelacjami — zauważyła Vala od niechcenia,
skubiąc bułkę.
Percy posłał jej
spojrzenie z serii „i czemu się dziwisz”.
— Cóż, nie
dowiadujesz się na co dzień takich rzeczy o swojej matce. Ale mam wrażenie, że
nie to ją zabolało, raczej fakt, że specjalnie tak długo to przed nią
ukrywałaś. Ale, oczywiście, ja się na kobietach nie znam — westchnął ciężko i
jakby do siebie.
Vala pokiwała
głową.
— Chyba masz
rację — przyznała smutno. — Ale po prostu... tak naprawdę było łatwiej. Nie
chciałam rozwiewać jej złudzeń.
– Jakich złudzeń,
Elleen jest już dorosła. Dziwne, że nie musi odpędzać się bezustannie od
adoratorów. Zresztą stosunkowo nieźle to przyjęła.
— Nie mam
pojęcia, dlaczego tak nagle zmieniasz temat — westchnęła Vala. — Ale czy jesteś
najzupełniej pewien, że nie przeziębisz się od tego siedzenia w zimnie?
— I kto tu
zmienia temat – zauważył wesoło Percy. — Nie, zdaje mi się, że twój syrop wybił
wszystkie choroby w moim organizmie.
Vala
zaczerwieniła się lekko. Nie rozmawiali jeszcze o tamtej dziwnej nocy.
— Cieszę się. Po
to go przyrządzam.
— Raczej
martwiłbym się, czy ty się nie przeziębiłaś.
— Nie, było...
było mi całkiem ciepło — przyznała, rumieniąc się coraz bardziej. Z pewnym
niesmakiem zauważyła, że zachowuje się jak młoda dziewczyna, a tą już,
niestety, nie jest.
— Czy myślałeś kiedykolwiek… —
urwała, ale Percy spojrzał na nią zaintrygowany, więc musiała kontynuować. — Że
może, w innych okolicznościach, bez ciążącej nad nami wojny… — żałowała, że się
odezwała — mogłoby nam się udać?
Wyrzuciła to z siebie i od razu
zrugała, że wzbudza to w niej tyle emocji. Percy spojrzał na nią, uważnie i
długo.
— Myślę, że nie.
Jej serce spadło w okolice
żołądka: odwróciła głowę, ale Percy ciągnął dalej.
— Presja twojego wuja byłaby
zbyt silna, straciłabyś szacunek i pozycję nie tylko w królestwie, ale także na
arenie międzynarodowej. Małżeństwo ze zwykłym rycerzem, nikomu nie znanym…
— Dobrze, dobrze, rozumiem —
skwitowała Vala, z natężeniem patrząc na trawę przed sobą. Percy chwycił ją
jednak za łokieć i delikatnie obrócił ku sobie. Śmiał się.
— Ale teraz — kontynuował,
łapiąc ją za przegub drugiej ręki, którą się na niego zamachnęła — nie ma
twojego wuja, a ty nie rządzisz, więc nie miałabyś czego tracić. Ja nie jestem
rycerzem. Oboje stoimy tak samo nisko w hierarchii społecznej. Pytanie powinno
brzmieć: czy może nam się udać?
Vala patrzyła na niego przez
chwilę w ciszy.
— Myślę, że tak.
A Percy pochylił się do przodu,
ku niej, i pocałował ją delikatnie, nie pytając o pozwolenie. I Vala po raz
kolejny poczuła się zaskoczona tym, że jej serce znowu zaczyna bić szybciej,
więc wtuliła się bardziej w Percy’ego, ciesząc się jego ciepłem, zapachem, a
przede wszystkim – obecnością. I choć na dworze było cholernie zimno, powietrze
było przesiąknięte zapachem ryby i nawozu z pobliskich pól, a wilgoć z pnia
odcisnęła ślad na jej spódnicy, Vala po raz pierwszy od dawna poczuła, że
właściwie nie obchodzi jej ani obiad, ani spódnica, ani jutrzejszy dzień.
_______________________________________
Zaczyyyna się. Nie mówcie, że za szybko, bo tak bardzo się hamowałam, że jeszcze trochę, a w ogóle ich związek nie doszedłby do skutku :P Co poradzę, jestem niepoprawną pragmatyczką z nieuleczalną skłonnością do szczęśliwych zakończeń - a tutaj do zakończenia jest takstraszniedaleko, że cieszcie się, póki jest wesoło.
Zmieniłaś czcionkę, prawda? ^^.
OdpowiedzUsuńTeraz będzie mi się lepiej czytać, dziękuję! <3 :D
O, nie.
UsuńJednak jest ta sama, nie wiem czemu widziałam, że masz zwykłe TNR : C
Bo widocznie szablon się do końca nie załadował :D Ale szczerze, bawiłam się bajerami, a tak naprawdę sama wolę znormalizowaną czcionkę, więc chyba uznam eksperyment za średnio udany ^^
UsuńJa sama dopiero niedawno zmieniłam czcionkę u siebie. Miałam wcześniej, ale pobyt w szpitalu... no i sama wiesz ;).
UsuńNiah, niah. Niedługo sobie poczytam to, co tu stworzyłaś ^^