Usiadł przy drewnianym stole, zabębnił palcami o blat i niepewnie
spojrzał na kartkę papieru przed sobą. Potarł palcami brodę i zastanowił się
głęboko.
Jego obserwacje właściwie do niczego nie prowadziły. Król brał
udział w długich spotkaniach, z filozoficznym spokojem podchodził do
beznadziejnie durnych spraw, po południu
udawał się z żoną na spacer w wielkim, pałacowym ogrodzie i nie plotkował o
hrabim na prawo i lewo.
A jednak coś było nie tak.
I trudno było jednoznacznie powiedzieć, co.
Wstał i, westchnąwszy ciężko, podszedł do okna. Było nieszczelne —
oczywiście — pomimo szmat, jakimi starał się obłożyć jego ramę. Jego oddech
zaparował szybę, więc przetarł ją rękawem. Spojrzał w dół, na królewską parę,
idącą wolnym krokiem przez jedną z pałacowych alejek. Król trzymał królową pod
ramię, a ona trzymała się bardzo blisko niego. Wydawali się być pogrążeni
głęboko w rozmowie.
Patrzył na nich jeszcze przez chwilę, czując, jak narasta w nim
uczucie, które po chwili zastanowienia rozpoznał jako złość. I tęsknotę.
Powrócił do stołu, obrócił pióro w palcach i, po paru minutach
namysłu, zaczął pisać.
***
— Boję się tego człowieka —
stwierdziła Regan, patrząc kątem oka na okno, od którego przed chwilą odszedł
służący. — Nie wiem, czemu go zatrudniłeś.
Nie powiedziała Willowi o podsłuchanej rozmowie i nie miała
zamiaru. Dobrze wiedziała, że nie powinno jej tam wtedy być. Ale chciała
usłyszeć jakieś wytłumaczenie, doprowadzić do rozmowy.
Will spojrzał na nią, ale wyraźnie nie potrafił rozsądnie
odpowiedzieć, bo się nie odezwał. Regan postanowiła chwilowo porzucić temat.
— Strasznie jesteś dzisiaj małomówny — zauważyła kwaśno, ale na
tyle cicho, by nie musiał tego usłyszeć. Niestety, nie uszło to jego uwadze.
— Cóż, hrabia do mnie napisał. Znowu. Od pewnego czasu czuję w jego
listach dystans, którego nigdy nie było.
— Widząc spojrzenie Regan, zaczął się tłumaczyć dalej. — Nie mówię, że
panowały między nami przyjacielskie stosunki: wiesz przecież, że w najlepszych
okresach można to było nazwać niechętnym sojuszem. Ale nigdy... Cóż, nigdy nie
miałem wrażenia, że jestem hrabiemu aż tak niepotrzebny. Albo nawet szkodliwy.
— Szkodliwy? — powtórzyła Regan z niedowierzaniem. — Przecież
hrabia cię potrzebuje!
— Najwyraźniej nie tak bardzo jak kiedyś. — Will wykrzywił twarz w
dziwnym grymasie. — Jeszcze przed... — tutaj zawahał się, jakby przełykał coś
wyjątkowo obrzydliwego — koronacją pokłóciliśmy się mocno o południowe
kamieniołomy. Hrabia zamierzał je zagarnąć dla siebie i raczej nie sądzę, żeby
miał jakiekolwiek skrupuły przed wprowadzeniem wojska. A mnie się wizja wojsk na
granicy niespecjalnie podobała, zwłaszcza, że to my bylibyśmy głównym celem
ataku.
— Nie wspomniałeś mi o tym — zdziwiła się Regan.
— Nie było potrzeby — uciął William. — Sprzeczki zawsze się
zdarzają, ale mówienie o problemach w tak ważnych sprawach wydawało mi się
niebezpieczne. Nawet tobie. Nie mówię, że to kwestia zaufania, ale czasem
lepiej, żebyś nie wiedziała o wszystkim.
— Dzięki, rycerzu, ale sama zadecyduję, co jest dla mnie lepsze,
dobrze? — odparowała Regan. — I w takim razie dlaczego mówisz mi to akurat
teraz?
— Bo teraz... — William zawahał się na moment i zrobił ruch, jakby
chciał spojrzeć za siebie, na zamek. — Teraz sytuacja stała się o wiele
bardziej zagmatwana. Wtedy hrabia w końcu ustąpił, co było bardzo dziwne, ale
zaczynam przypuszczać, że od tego czasu mi nie ufa. Co by wiele wyjaśniało,
nawiasem mówiąc.
— To znaczy co by wyjaśniało? — próbowała się dowiedzieć Regan, ale
Will nie odpowiedział. Nie tym razem. Nie miała ochoty naciskać, zrobiło się
jeszcze zimniej niż przed chwilą. Przez chwilę stali w ciszy. Regan podziwiała
pałacowy ogród.
— Czy znowu zaczyna się zima? — zapytała, zamyślona, patrząc na
całkiem już pozbawione liści gałęzie drzew. Jabłoń wręcz uginała się pod
ciężarem pięknych, dorodnych jabłek, część z nich zresztą leżała na trawie.
Właściwie zadała to pytanie bezmyślnie, do siebie samej, nie
oczekując odpowiedzi. Ale Will zacisnął rękę trochę mocniej na jej łokciu, więc
spojrzała na niego, zaskoczona i wyrwana z zadumy.
— O co chodzi?
Uśmiechnął się krzywo.
— Nic, tylko tak sobie pomyślałem... Nasze kłopoty zaczęły się
właśnie zimą. Jeśli to jeszcze pamiętasz.
Przez chwilę Regan patrzyła na niego ze zmarszczoną brwią, a potem
westchnęła ciężko i odwróciła głowę.
— Pamiętam — przyznała cicho. — Chociaż wolałabym nie.
— Po co w ogóle to zaczęliśmy?
— Bo miałeś poczucie głębokiej niesprawiedliwości — wypomniała mu
ostro. — A ja naciskałam.
— I sama widzisz, w co się wplątaliśmy.
Oboje westchnęli ciężko. Przez chwilę zapanowała ciężka cisza, ale
potem Regan oparła głowę na ramieniu Willa i przysunęła się bliżej niego.
— Beznadziejnie to rozegraliśmy, ale już niedługo, prawda?
— Podobno tak — powiedział William, mocno akcentując „podobno”, co
aż nazbyt jasno ujawniało, od kogo posiada te informacje. Regan pokiwała głową.
— Jeszcze trochę i uciekniemy od tej farsy. Naiwnie myślałam, że to
będzie trochę inaczej wyglądać.
— O, słodka naiwności.
— Czy to nie inaczej brzmiało?
— Przypuszczam, że owszem — westchnął. — Ale to nic nie szkodzi.
Słuchaj, zimno mi, wracamy?
Pokiwała głową. Odeszli w stronę zamku i nie wracali więcej do tej
rozmowy.
***
Elleen,
mimo wszystko, niełatwo było zaakceptować wszystkie rewelacje, jakie wyszły w
czasie tej krótkiej rozmowy. Kiedy wyszła z domu, uspokoiła się bardzo szybko,
na tyle, żeby niemal zaraz potem wrócić i porozmawiać krótko z Valą; była to
rozmowa, która nie wyjaśniła wszystkiego, a nawet wywołała więcej wątpliwości,
ale ryzyko kłótni rodzinnej zostało zażegnane. Wieczorem Vala poszła nad
strumyk, a Elleen usiadła na progu domu, ręce splotła na kolanach i patrzyła
zamyślonym wzrokiem na zachodzące słońce.
Po chwili
przysiadła się do niej Tinaig, głośno siorbiąc zupę z kubka.
— Dobrze
się czujesz?
Elleen
zamrugała, zdziwiona.
— Ja? A
czemu miałabym czuć się źle?
Tinaig
siorbnęła jeszcze raz, po czym spojrzała na dziewczynę.
— No cóż,
chyba nie codziennie dowiaduje się takich rzeczy o swojej matce.
Elleen
uśmiechnęła się kącikiem ust: teraz, kiedy przestała być tak zszokowana, mogła
podejść do wszystkiego z większym dystansem.
— Prawda —
przyznała. — Ale nie powiem, wyjaśniło mi to parę rzeczy.
— Na
przykład?
— Och... —
Elleen zastanowiła się, głęboko westchnąwszy. — Dlaczego umiała czytać i pisać,
chociaż inne matki nie rozróżniały liter. Dlaczego tak dobrze liczyła i
potrafiła mi odpowiadać na wiele najrozmaitszych pytań, kiedy wszyscy inni
powiedzieliby, że nie wiedzą, a w ogóle to mam się brać do roboty i nie
zawracać głowy. Wyjaśniałoby to też wiele jej pomyłek kucharskich i tym
podobnych potknięć, a także to, że wieczorami, co już było zupełnie niezwykłe,
razem z tatą czytali książki, a czasem i na głos, dla mnie. A potem nauczyli
mnie czytać i sama dobierałam sobie lektury.
— Nigdy cię
to nie zastanawiało?
Szczere
zdziwienie, jakie zabrzmiało w głosie Tinaig, niemal oburzyło Elleen.
— Pewnie,
że się zastanawiałam — odparła z urazą. — Ale uznałam, że jest po prostu lepiej
wykształcona. Zresztą zwykle to, co robią rodzice, wydaje się słuszne, a reszta
świata się nie zna. No więc ta reszta się nie znała.
Tinaig pokiwała
głową.
— To czemu
wyglądasz, jakbyś miała mętlik w głowie?
— Bo mam —
odparła zwięźle Elleen. — To, że moja matka jest wykształcona, to jedno, a to,
że jest byłą królową, która musiała uciekać w czasie wojny, to drugie. W
dodatku, jak się dowiedziałam, moi rodzice, pardon, przybrani rodzice, pobrali
się z dziwnego powodu, którym pewnie nie była miłość. Czy to nie dziwne?
Pytanie
miało być retoryczne, ale nie było.
— To
jest... to jest życie — westchnęła Tinaig, a potem dopiła zupę. — Zwykle toczy
się inaczej, niż byś chciała. Życie twojej matki też potoczyło się zupełnie inaczej, niż to sobie
wyobrażała.
— Założę
się, że sir Percy miał w tym swoją rolę — odparła Elleen cokolwiek zgryźliwie,
a Tinaig wymierzyła jej delikatną sójkę w bok.
— Żebyś
wiedziała! — odparła ze śmiechem. — Ale nie będę ci opowiadać, niechże twoja
matka też ma coś z życia i sama ci to przekaże. Jeśli będzie chciała,
oczywiście.
— A jak się
poznałyście? Bo to mi chyba opowiedzieć możesz, prawda? — Elleen uśmiechnęła
się przymilnie, a ten wyraz twarzy zawsze rozbrajał Tinaig. Udała, że musi się
przez chwilę zastanowić.
— Cóż, jak
sama się zorientowałaś, jestem wiedźmą. Trudno to przeoczyć, prawda? Dziesię...
No, prawie piętnaście lat temu też nietrudno to było zauważyć. Pewnego dnia wybrałam
się do lasu, zbierać zioła. Porę wybrałam kretyńską, przyznaję to szczerze, bo
zanosiło się na burzę, ciemno było i ogólnie mało przyjaźnie. Jak łatwo się
domyślić, dopadła mnie ulewa. Nie bardzo wiedziałam, gdzie jestem, bardzo to
było mądre, wybierać się po nocy do lasu, nie mając żadnych wskazówek ani
rozeznania... ale jakoś się wydostałam z tej puszczy i trafiłam do wioski.
Próbowałam zapukać do paru drzwi, ale na mój widok ludzie raczej uciekali i
mdleli niż próbowali mi pomóc. Z jednym wyjątkiem.
— Mojej
matki.
— Właściwie
Colina, jeśli mam być szczera. Vala była gdzieś w głębi domu, a on, jak tylko
mnie zobaczył, najpierw jęknął — do dzisiaj nie wiem, czy to było z powodu
mojego wyglądu czy głupoty, widocznej po oddaniu, z jakim tuliłam do siebie
koszyk — po czym wciągnął mnie do środka i posadził przy ogniu.
—
Słyszałam, że burza źle działa na wiedźmy.
— Nawet nie
masz pojęcia... — Tinaig aż się skrzywiła. — Wtedy magia jest wszędzie i ostro
daje popalić. Mniej odporne wiedźmy potrafią zemdleć, mnie się to nie zdarza,
jestem zwykle nieco oszołomiona. Wówczas też najwyraźniej byłam. Twoja matka i
Colin usadzili mnie przy kominku, dali koc, garnek zupy i jeszcze ze mną
porozmawiali. Z perspektywy czasu myślę, że byli bardzo dobrzy, ale mogli się
na swojej dobroci przeliczyć. Wielu było takich, którzy po dostaniu się do
cudzego domu zabierali coś „na pamiątkę” i do dzisiaj się dziwię, że Vala i
Colin, tak rozsądni i do przesady wręcz ostrożni na co dzień, pomogli tak
zagubionej kobiecie.
— Tacy już
są — westchnęła Elleen. — I co dalej?
— No nic.
Tak sobie siedzieliśmy. Rozmawialiśmy. Potem zasnęłam.
Elleen
roześmiała się wesoło.
— Popatrz,
kto idzie — wyszeptała konspiracyjnie, wskazując brodą kierunek rzeki. Tinaig z
wrażenia prawie zakrztusiła się resztkami zupy, które próbowała wydobyć z dna
kubka. Vala i Percy, objęci, objuczeni rybami i koszykiem z jedzeniem, szli i
śmiali się wesoło. Elleen z szatańskim uśmiechem zerwała się na równe nogi i
pociągnęła Tinaig w głąb domu, nie zdając sobie trudu, by pozwolić jej najpierw
spokojnie wstać.
— Ach,
Elleen! — jęknęła wiedźma, kiedy jej biodro trafiło na bolesny opór w postaci
progu.
Ale
dziewczyna tylko przyłożyła palec do ust i przyczaiła się za firanką kuchennego
okna.
***
Sytuacja w
pałacu robiła się z dnia na dzień coraz bardziej napięta. Regan nie była
wtajemniczona w poufne szczegóły, ale zmarszczka na czole Williama dobitnie
świadczyła, że coś jest nie w porządku. A wrogie spojrzenia, które posyłali
sobie wzajemnie doradcy, członkowie gabinetu, nawet służba – to świadczyło o
tym, że absolutnie nic nie jest w porządku.
W ten
feralny czwartek Will wstał bardzo wcześnie, wiedząc, że ma nawał roboty. Regan
spojrzała na niego półprzytomnie z pościeli. W komnacie było jeszcze ciemno,
słońce nie do końca wstało, a szyby zdobił szron, tworząc na szkle fantazyjne
wzory.
— Już
idziesz? — wychrypiała Regan, sięgając po kubek z wodą. — Tak wcześnie?
— Niestety. Muszę jeszcze przejrzeć umowę, którą mamy
dzisiaj przedyskutować na radzie. Zdawało mi się, że widzę tam parę
niejasności... Ale ty jeszcze śpij.
Zbliżył się i szybko i pocałował ją w czoło, po czym zaraz
uciekł. Regan złożyła głowę na poduszce i z powrotem zapadła w błogi sen.
William tymczasem
zakradł się do pałacowej kuchni, zjadł szybkie śniadanie i poszedł do swojego
gabinetu, położonego od wschodu właśnie z tego powodu, by można było pracować z
rana. W środku było jeszcze ciemno, rozpalił więc szybko w kominku,
zastanawiając się przelotnie, czemu nie zrobiła tego jeszcze służba, bo czym usiadł
przy ogniu z pergaminem.
Kiedy skończył,
było już dawno po wschodzie, a tekst umowy opatrzony był najróżniejszymi
poprawkami. W końcu William usłyszał pukanie do drzwi i wpuścił swoich
ministrów, którzy zasiedli za długim, dębowym stołem.
Żaden z nich nie
miał wesołej miny.
— Panie, słyszałeś
wieści?
— Jakie wieści? —
zdziwił się William.
— Hrabia van Thoy
walczy z Południem — odrzekł ponuro mężczyzna siedzący po prawej stronie.
— Co?
Pytanie było
retoryczne, bo William doskonale wiedział, że doradcy nie mają w zwyczaju
żartować, a skoro mówią o hrabim, to są śmiertelnie poważni. Usiadł więc za
stołem, oparł łokcie na blacie i przyłożył czoło do splecionych rąk.
— Kamieniołomy,
prawda?
Mężczyźni pokiwali
smutno głowami.
— Panie... Van
Thoy donosi, że robi to dla naszego dobra i w naszym imieniu.
— Jak to: w naszym
imieniu? — wściekł się William. — Chcesz mi powiedzieć, że on z nimi walczy,
sugerując, że to my toczymy tę wojnę?
— Obawiam się, że
on to zasugerował już dawno, a teraz każdego w tym upewnia — zaryzykował
siwowłosy i długobrody minister, ubrany w pelerynę koloru rozlanego wina.
William z wielkim
trudem zdusił w sobie jęknięcie.
— Nie możemy tak
tego zostawić — oświadczył stanowczo. — Hrabia nie ma prawa toczyć wojny na
naszym terytorium. Wszyscy wiemy, że chodzi mu tylko i wyłącznie o interes
Północy, ale to my będziemy agresorem. Nie godzę się na to.
Pierwszy raz
wypowiedział tak zdecydowaną krytykę hrabiego. Doradcy wydawali się być
zszokowani, ale też, w pewien bardzo nieśmiały sposób, usatysfakcjonowani.
— Durgin, wyślesz
nasze wojska do obrony granic. Nie do ataku Południa, ale do obrony granic, co
znaczy, że mają pełne prawo rozprawić się z Północą, jeśli zajdzie taka
potrzeba. Przedtem mają podjąć próbę mediacji, ale żadna ze stron, powtarzam,
żadna, nawet rozstrzygająca — tutaj spojrzał po wszystkich znacząco — nie może
być poddawana naciskom. Południe ma prawo się bronić, ale nie może nas
atakować, bo to nie my zaczęliśmy tę wojnę. Północ nie ma prawa walczyć na naszym
terytorium w imię swoich interesów i podszywać się pod nas. Przekaż im to jak
najszybciej, już teraz.
Durgin wybiegł z
pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi.
— Panie, nasze
wojska...
— Doskonale znam
stan naszych wojsk i tak samo dobrze jak ty wiem, że jest niezadowalający. Ale
to wszystko, co mamy. A bezczynnie siedzieć nie będziemy, panowie.
Pełna zmieszania
cisza była aż nazbyt wymowną odpowiedzią.
***
Jeśli dla Williama
sytuacja była niejasna, to dla Vali stanowiła okropną zagadkę.
Wszystko zaczęło
się pewnego sobotniego ranka, kiedy wracała do domu z naręczem świeżych owoców,
zerwanych z pobliskiego drzewa. Miała ambitne plany; chciała przerobić je na
musy, dżemy i kompoty, które pozwoliłyby jej przetrwać zimę bez awitaminozy i w
dodatku smacznie.
Chciała też
przygotować coś dla Tinaig, która zbierała się do wyjazdu. Miała uczestniczyć w
Konferencji Magicznej, odbywającej się w mieście Ban-Naah’, powstałym jeszcze w
czasach starożytnych, a obecnie centrum wszelkich wydarzeń magicznych. Co
prawda konferencja miała się zacząć dopiero za miesiąc, ale była dla wszystkich
wiedźm doskonałym pretekstem, by zrobić zakupy, rozejrzeć się za nowinkami i
zaprezentować z jak najkorzystniejszej strony – a to wszystko wymagało czasu,
więc Tinaig powoli przygotowywała się do wyjazdu.
Vala miała zamiar
dołączyć do niej w kuchni i poplotkować radośnie, ale kilkanaście metrów przed
domem zamarła gwałtownie, wytrącona z równowagi. Na ganku stali dwaj rycerze z
mieczami u pasa, ich konie pasły się kawałek dalej, spokojnie wyjadając trawę.
Mężczyźni rozmawiali z Percym, który słuchał ich uważnie.
W końcu Vala
przemogła się i ruszyła powoli do przodu, przełykając ślinę.
— Dzień dobry — przywitała się kulawo. Wszyscy
natychmiast spojrzeli w jej stronę.
— To jest właśnie
Vala — przedstawił ją Percy, a żołnierze skłonili przed nią głowę. Odkłoniła
się niepewnie.
— Pani — przemówił
jeden z nich. — Mamy do ciebie sprawę niecierpiącą zwłoki. Przybywamy z poselstwem
od króla VanDijcka z Królestwa Dam Horru. Nasz władca prosi ciebie, pani, a
także sir Percivala, o jak najszybsze stawienie się na jego zamku.
Drugi rycerz
sięgnął za pas — Vala mimowolnie drgnęła, ale on wyciągnął zwinięty w rulon
pergamin, zalakowany królewską pieczęcią. Vala przyjęła go i rozwinęła tak, aby
stojący za jej plecami Percy też mógł się przyjrzeć jego treści.
— Faktycznie, król
nas prosi — przyznał Percy, a potem spojrzał na rycerzy. — Ale nie podaje
żadnej przyczyny.
Żołnierze
wyglądali tak, jakby mieli wielką ochotę wzruszyć ramionami.
— Pełnimy rolę
posłańców i eskorty — wyjaśnili zwięźle. — Mamy za zadanie doprowadzić was do
zamku bezpiecznie i jak najszybciej.
— A jeśli się nie
zgodzimy?
Vala nie była
pewna, kto: ona czy Percy pierwszy zadał to pytanie.
— Nie zamierzamy
was aresztować — odparł cierpliwie wyższy z mężczyzn. — Nie możemy was zmusić.
Ale kiedy król prosi, to zazwyczaj nie chodzi o fanaberię.
— Królom się nie
odmawia — wymruczała Vala pod nosem, jeszcze raz przyglądając się pismu, ale
nic z niego nie wyczytała, poza tym, co było oczywiste — faktycznie, władca Dam
Horru prosił o natychmiastowe przybycie. Ale prosił ją, nie Percy’ego. Z
drugiej strony — skąd mógł wiedzieć, że Percy tu będzie?
Spojrzała
niepewnie na Percy’ego, ale on wyglądał, jakby już podjął decyzję.
— Kiedy powinniśmy
wyjechać?
Vala nie była
pewna, którego „my” dotyczyła jego wypowiedź. Żołnierze wyglądali jednak na
bardzo zadowolonych, tak jakby Percy podejmował decyzję za nich oboje.
Zresztą, zgodnie z powszechnie przyjętym wzorcem kulturowym tak właśnie było,
ale nie oznaczało to bynajmniej, że Vala miała zamiar się z tym godzić.
— Percy, mogę cię
prosić... na sekundę? — zapytała znacząco, co Percy zinterpretował poprawnie i
wszedł za nią do środka domu, a potem do kuchni.
— Naprawdę chcesz
tam pojechać? — spytała, odłożywszy owoce na stół.
— A widzisz inne
wyjście? Znam tych rycerzy i znam króla VanDijcka. Nie ma w zwyczaju zapraszać
obcych na swój dwór.
— I to jest
właśnie to, co mi się w tej sytuacji nie podoba — oznajmiła cicho Vala. — Czemu
mamy z nimi pojechać? I gdzie?
— Na zamek —
oznajmił zdziwiony Percy. — Tak mi powiedzieli. Zresztą sama słyszałaś, to nie
jest aresztowanie, tylko eskorta i uprzejma prośba. Wierz mi, gdyby to nie
miało się odbywać po dobroci, to wyglądałoby zupełnie inaczej.
— No dobrze, ale
po co? Czemu król chce nas widzieć?
— Tego nie
powiedzieli — zasępił się Percy. — Przypuszczam, że sami nie do końca wiedzą.
Tak naprawdę król chciał ściągnąć ciebie, a mnie złapali przy okazji, ale
słyszeli, że król też wyraził kiedyś chęć sprowadzenia mnie, no więc...
Vala zgubiła się
już na „tak naprawdę”. Zamrugała gwałtownie, wytrącona z nagłego zamyślenia.
— Czyli chcesz się
tam udać?
— Sądzę, że i tak
postanowisz tam pojechać, a ja pojadę z tobą — odparł kwaśno Percy. — Zresztą
to prawda, że królom się nie odmawia. Wolałbym nie stać się wrogiem publicznym
monarchii, zwłaszcza że mają powody, by mi nie ufać.
Vala nadal mięła
list w dłoniach, patrząc strapiona to na Percy’ego, to na drzwi. W końcu
westchnęła ciężko i oparła się o stół.
— Skoro nie ma
wyjścia... Bardzo szybko podjęliśmy tę decyzję
— uznała cierpko, nawet nie zauważając, kiedy w jej słowa wkradło się „my”.
Percy jednakże zwrócił na to uwagę i ukrył uśmiech.
— Kochani —
odezwała się głośno Tinaig, wchodząc do kuchni. — Czy ja się mogę dowiedzieć,
czemu dwaj rycerze stoją pod drzwiami, a koń jednego z nich właśnie pożera
kwiatki na klombie?
__________________________________
Opowiadanie rośnie i rośnie, i nabiera gigantycznych rozmiarów...
Tinaig miała być w założeniu postacią epizodyczną, ale ostatnio staje mi się bardzo bliska... Hm...
Podtrzymuję mój pomysł na spin-off, wiecie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz